Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (czwartek 9 maja 2024, www.PRACA.BE)
Belgia, praca: Młodzi i bezrobotni. Jest ich więcej niż rok temu
Polska: Nie na maksa i nie cały czas. Jak rozsądnie używać klimatyzacji w aucie?
Belgia: Hołd dla belgijskiej pary, która „zrewolucjonizowała” Eurowizję
Polska: W końcu jest dobra wiadomość. Rząd przyjął ustawę „ładowarkową”
Belgia, Flandria: Łąki, pola, lasy… Taka jest Flandria!
Polska: Majówka dłuższa o jeden dzień? Tak, bo integruje Polaków. Wniosek jest już gotowy
Belgia: Straszne! Przez trzy dni gwałcili 14-latkę. Najmłodszy podejrzany ma... 11 lat
Polska: Można zarobić na eurowyborach 2024. Ale zostały tylko dwa dni na zgłoszenie
Belgia: Pogoda na 8, 9 i 10 maja
Agnieszka Steur

Agnieszka Steur

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę: Zaczynają się wakacje… tylko spokojnie... (cz.6)

Ciepłe myśli na niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Agnieszka


Zaczynają się wakacje… tylko spokojnie...

Jak to jest z tym spokojem? Pasjami oglądam wystąpienia TED Ideas worth spreading, które dostępne są na stronie internetowej TED lub na You Tubie. Kilka z wystąpień należy do moich prywatnych bestsellerów i wracam do nich regularnie. Jednym z nich jest prezentacja psycholożki z Uniwersytetu Stanford - Kelly McGonigal.

Swój wywód rozpoczyna od wyjaśnienia wyników badań na temat stresu, które przeprowadzono w USA. Przez 8 lat śledzono życie 30 tys. dorosłych. Każdą z tych osób zapytano, ile stresu doświadczyła w ciągu ostatniego roku oraz czy uważa, że stres szkodzi zdrowiu? Na dalszym etapie badań posłużono się już tylko danymi o zgonach. Wnioski z nich wypływające były bardzo zaskakujące. Zapewne nikogo nie zdziwi fakt, że u osób, które doświadczyły wiele stresu, ryzyko śmierci było wyższe o 43%. Ale to nie wszystko! Ponieważ dotyczyło to tylko osób, które także wierzyły w szkodliwość stresu. Wśród badanych były również osoby, które doświadczały wiele stresu, ale nie uważały, że jest on szkodliwy i co zadziwiające - u nich ryzyko zgonu nie było zwiększone. Co to oznacza dla nas? Według Kelly McGonigal amerykańscy naukowcy oszacowali, że w trakcie prowadzenia tych badań, 182 tys. Amerykanów umarło przedwcześnie, nie ze stresu, ale ponieważ wierzyli, że stres jest szkodliwy.

A dlaczego dziś o tym piszę?
Ponieważ właśnie zaczynają się wakacje, które teoretycznie kojarzą się właśnie z odpoczynkiem, jednak w praktyce często jest całkiem odwrotnie. Wakacje to nierzadko powód, aby się stresować. Przecież wyjazdy to: planowanie, przygotowanie, pakowanie i sama podróż. Na miejscu też zazwyczaj nie jest tak całkiem spokojnie. Jak już się przyjechało do tej Hiszpanii, Grecji czy Francji należałoby coś zobaczyć. A jeśli odwiedza się rodzinne strony, powinno się spotkać wszystkich znajomych oraz rodzinę, bo jeszcze ktoś się na nas pogniewa.

Ileż to razy wraca się z wakacji z przemożną myślą, że przydałyby się wakacji od wakacji. Co gorsza, współcześnie niejedna osoba się stresuje, aby napstrykać mnóstwo zdjęć nadających się na Facebooka i Instagrama.

Oczywiście można zostać w domu. Odpada wtedy pakowanie, podróż, ciągłe narzekania młodzieży, że wi-fi nie działa. Ale czy jest spokojnie?. Przecież właśnie teraz można tyle zrobić. Można odmalować ściany, zreperować niedomykające się drzwi w komórce na rowery, posprzątać szafki w kuchni (szczególnie tę, gdzie trzyma się przyprawy), przejrzeć książki, uporządkować dokumenty… Ufff… Jak to jest z tym spokojem?

A może coś jest nie tak? Gdzieś kiedyś przeczytałam artykuł, że podążanie za spokojem jest złudzeniem. Ponieważ coś takiego jak spokojne życie nie istnieje. Nie tylko nie istnieje, ale i nie powinniśmy go poszukiwać. Zamiast tego należy nauczyć się odczuwa szczęście w zabieganych dniach. Ponieważ właśnie w tym zabieganiu to szczęście się ponoć znajduje.

Jednak spokój jest potrzebny. Może niekoniecznie musi to być spokojne życie, może nawet nie muszą to być spokojne wakacje, ale chwile wytchnienia, opanowania, ciszy. Zwolnienie tempa – tak to jest potrzebne… ale wiele osób oszalałoby, gdyby było zmuszone za długo bezczynnie siedzieć.

A może… a może z tym jest, jak ze wszystkim - zależy od człowieka i od jego potrzeb. Może nie ma złotego środka? To chyba nie jest tylko zabieganie, ani wyłącznie spokój! Najlepsza jest mikstura tych wszystkich składników, w odpowiednich proporcjach dopasowanych do danej osoby. W naszym życiu nie chodzi przecież o sam spokój, ani o ciągłe działanie, ale o balans. O zachowanie równowagi między jednym a drugim. Chyba właśnie w tym rzecz, ponieważ tak wielu z nas nie potrafi znaleźć tej równowagi, zresztą nigdy nikogo z nas nie uczono, jak to zrobić. Uczymy się tego już będąc dorosłymi. Gdy przytłaczają nas obowiązki, należy choć na chwilę się zatrzymać, gdy przygniata nas stagnacja, trzeba ruszyć z miejsca.

Zaczynają się wakacje i będę szukać tego balansu między działaniem a odpoczynkiem. Wszystkim czytelnikom portalu Niedziela.be życzę udanych wakacji, takich właśnie, jakich każda z osób czytających moje felietony potrzebuje. Niech będą spokojne, aktywne, w domu, w Polsce, w każdym z krajów na świecie.


Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.

Agnieszka

 


07.07.2019 Niedziela.be

(as)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę: Jakiego użyć słowa? (cz.5)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie  

Agnieszka Steur  

Bowiem litery
Co dnia
Od nowa
Najchętniej lubią
Bawić się –
W słowa…

Słowa te pochodzą z wiersza Ryszarda Marka Grońskiego. Nasze dzisiejsze poranne spotkanie przy kawie rozpoczęłam w ten sposób, ponieważ chcę pisać o tym, jak one „bawią się w słowa” w różnych językach. Od dawna fascynują mnie szczególnie te słowa, których nie sposób przetłumaczyć na inny język. Takie, które należy opisać, aby wyjaśnić ich znaczenia.

Fascynacja rozpoczęła się od porównań między językiem polskim i niderlandzkim, poszukiwaniami słów, których są charakterystyczne tylko dla jednego z nich.
Dawno temu odkryłam, że na język niderlandzki nie można przetłumaczyć słowa „rodzeństwo”, należy powiedzieć, że ma się brata lub siostrę. Na język polski nie można jednym słowem przetłumaczyć słowa „borrel” (spotkanie znajomych lub współpracowników przy piwie lub winie) lub „heimwee” (tęsknota za domem).

Jednak moje ulubione słowo w języku niderlandzkim to „gezellig”. Jego niezwykłość polega na tym, co ze sobą niesie i aby oddać te same uczucia w różnych kontekstach, należy je różnie tłumaczyć. „Gezellig” opisuje specjalne uczucie radości i zadowolenia. Odczuwanie przyjemności - taką idealną kombinację towarzyskości, życzliwości i wesołości, czasem z dodatkiem przytulności, ale nie zawsze. W niektórych przypadkach również z dodatkiem ciepła domowego, czegoś swojskiego i prawie zawsze w dobrym towarzystwie… choć można i samemu tak spędzać czas. Fantastyczne słowo!

No i od tego się zaczęło. Rozpoczęłam poszukiwania niezwykłych słów, nie tylko w języku polskim lub niderlandzkim ale i innych.

Na przykład uważam, że w każdym języku powinno być słowo odpowiadające japońskiemu „tsundoku”. Oznacza ono nieprzeczytanie książki po jej kupieniu i odłożenie jej na półkę razem z innymi nieprzeczytanymi woluminami. Pisząc te słowa, dochodzę do wniosku, że przynajmniej jedną szafkę na książki mogłabym nazwać „tsundoku”. No, ale co począć, chyba w końcu je przeczytam, prawda?

Inne bardzo piękne słowo w języku japońskim to „komorebi”. Również takie, którego brakuję w wielu językach. Oznacza ono promienie słoneczne, które przedzierają się przez liście drzew.

Bardzo podoba mi się włoskie słowo „commuovere”, które opisuje uczucie, gdy jesteśmy poruszeni historią. Gdy robi nam się ciepło wokół serca a oczy wypełniają się łzami.
Bardzo lubię jeszcze jedno włoskie słowo a mianowicie: „culaccino”. Jest to pozostawiony na stole okrągły ślad po mokrej szklance.

W języku nguni istnieje piękne słowo „ubuntu”, które przetłumaczyć można, jako przeświadczenie, że „ja odnajduję swoją wartość w tobie, a ty we mnie”. To trochę jak dobroć, która jest w człowieku.

Równie pięknym jest japońskie słowo „wabi-sabi”, które oznacza odnajdywanie piękna w niedoskonałościach i ułomnościach. Ponadto oznacza również zaakceptowanie cyklu życia, które nieuchronnie koczy się śmiercią.

Równie interesujące jest słowo „vacilando” pochodzące z języka hiszpańskiego. Bo przecież jak ważne jest umiejętność podróżowania, podczas której doświadczenie jako takie jest ważniejsze od celu podróży.

Ze wszystkich znalezionych przeze mnie słów, jedno lubię szczególnie. Jest to słowo, które powinno znaleźć się w języku każdego z nas. Ja w każdym razie, w myślach właśnie tak się przedstawiam: jestem „Ilunga”! Słowo to pochodzi z języka luba, jednego z języków z grupy buntu i oznacza wyraźne wyznaczanie swoich granic. Czyli słowo to oznacza osobę, która wybacza zniewagę za pierwszym razem, toleruje za drugim i na tym się kończy.

Jeśli zainteresowałam czytelników portalu Niedziela.BE tymi niezwykłymi słowami, zapraszam również na stronę Niedziela.NL. Tam znajdą Państwo ich jeszcze więcej.

Widzimy się za tydzień ... przy porannej kawie ...  

Agnieszka  

 


30.06.2019 Niedziela.BE

(as)

 

  • Published in Belgia
  • 0

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę: Hercules Poirot - Jestem cholernym małym Belgiem! (cz.4)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie  

Agnieszka Steur  

 

Wiele jest postaci, które nigdy nie istniały w rzeczywistości, jednak dla wielu osób są równie prawdziwe, jak te z krwi i kości. Co niezwykle interesujące, mnóstwo z nich miało i nadal ma ogromny wpływ na nasze życie. Zdarza się, że czasem nawet o tym nie wiemy. Mogą to być postacie literackie, bohaterowie filmów lub seriali a nawet reklam. Każdego roku magazyn „Times” wybiera listę 15 najbardziej wpływowych fikcyjnych postaci roku. Na tych listach znaleźli się między innymi Wonder Woman, Pennywise, Julia the Muppet, Katniss Everdeen a nawet Star-Lord i Elsa (z „Krainy Lodu”).

Na liście najbardziej wpływowych fikcyjnych postaci wszech czasów są na przykład: Harry Potter, Khaleesi z „Gry o tron”, Doktor Who i Sherlock Homes. Dla mnie zabrakło tam jednej bardzo wyjątkowej i ważnej dla mnie osoby. Na liście nie było Herculesa Poirot.
„Gość spojrzał nań spod oka: długie wąsy, elegancja manekina krawieckiego, białe getry, lakierki ze spiczastymi noskami – wszystko to kolidowało z jego wyspiarskimi uprzedzeniami.” (cytat z „Pora przypływu”)

Hercules Poirot przyszedł na świat w Belgii. Kiedy dokładnie? Nie wiadomo. W młodości pracował w tym kraju, jako oficer policji, ale po I wojnie światowej przeprowadził się do Anglii. Tam rozpoczął swą światową karierę, jako prywatny detektyw. Jest postacią fikcyjną, którą stworzyła angielska pisarka kryminałów Agatha Christie. Mimo, że nigdy nie żył, jest jednym z najsłynniejszych detektywów na świecie. Potrafił przecież, dzięki swoim „małym szarym komórkom” rozwiązać każdą kryminalną zagadkę.
Był niezwykle charakterystyczną osobą. Jego niski wzrost, nieco korpulentna sylwetka i jajowata, pochylona w jedną stronę głowa, mogły przez chwilę zwieść przeciwnika. Ponadto niezwykle wyszukany i czasem aż przesadnie elegancki sposób ubierania się oraz starannie pielęgnowany wąs i obsesja na punkcie porządku sprawiały, że Poirot był jedyny w swoim rodzaju. We wszystkim, co robił był pedantyczny. Jak można przeczytać w „Tajemniczej historii w Styles”: „Schludność jego ubioru graniczyła z niepodobieństwem; sądzę, że pyłek na rękawie sprawiłby małemu Belgowi więcej bólu niż rana zadana pociskiem karabinowym.”

Jak wiadomo wygląd to nie wszystko. Poirot był niezwykle inteligentny i potrafił kojarzyć ze sobą nawet najdrobniejsze poszlaki i ślady. We wcześniej wspomnianej powieści można przeczytać: „Jako detektyw uchodził za gwiazdę pierwszej wielkości i niejednokrotnie wykrywał zbrodnie sensacyjne, na pozór nie do wykrycia”.

Pojawił się w ponad 30 powieściach Agathy Christie. Moje ulubione to „Morderstwo w Orient Expressie” z 1934 roku i „Śmierć na Nilu” z 1937 roku. Najmniej lubię tę noszącą tytuł „Kurtyna”, każdy z wielbicieli Poirota wie z pewnością dlaczego. W tej części słynny belgijski detektyw umiera. Postać ta była tak prawdziwa, że po jego śmierci w 1975 roku ukazał się w gazecie New York Times symboliczny nekrolog. Warto zaznaczyć, że dla żadnej innej fikcyjnej postaci tego nie zrobiono.

Oczywiście jak to bywa z największymi literackimi detektywami, również przygody Herculesa Poirot trafiły zarówno na ekrany kin jak i telewizorów. Ten niezwykły Belg grany był przez wielu znakomitych aktorów. Wcielali się w niego Peter Ustinov, Kenneth Branagh i John Malkovich. Byli nim również Alfred Molina, Tony Randall i kilku innych aktorów. Dla mnie jednak na zawsze pozostanie tylko jeden telewizyjny Hercules Poirot, ten któremu twarz, sposób poruszania się, mimikę i oczywiście wąsa oddał David Suchet. Aktor w rolę Poirota wcielił się ponad 70 razy.

Poirot zawsze był bardzo dumny ze swego pochodzenia. W jednym z odcinków serialu przeciwnik zarzuca detektywowi, że jest cholernym małym żabojadem, oburzony Poirot odpowiada, że to nie prawda, że on jest cholernym małym Belgiem. „I am not a bloody little frog, I am a bloody little Belgian!".

Widzimy się za tydzień ... przy porannej kawie ...

Agnieszka



23.06.2019 Niedziela.BE

(as)

  • Published in Belgia
  • 0

Ciepłe myśli na niedzielę: Strach ma wielkie oczy – kilka słów o wielojęzyczności (cz.3)

Ciepłe myśli na niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie 

Agnieszka Steur 


Pisząc pierwszy artykuł z niniejszej serii wspomniałam, że jedną z moich pasji jest dwu- i wielojęzyczność. Pasjonuje mnie rozwój i wychowanie dzieci, które na co dzień posługują się przynajmniej dwoma językami. Tematem tym zajmuję się na wielu płaszczyznach. Pierwsza i najważniejsza to płaszczyzna prywatna – jestem mamą dwójki wielojęzycznych dzieci. Druga naukowa - prowadziłam badania na ten temat studiując na Uniwersytecie Amsterdamskim a teraz przyglądam się problematyce, dzięki współpracy z Uniwersytetem Adama Mickiewicza w Poznaniu.  

Dzięki tej pasji od wielu lat spotykam się także z rodzicami dzieci wychowywanych w wielojęzycznych i wielokulturowych domach. Podczas naszych rozmów bardzo często poruszane są tematy lęków, które odczuwają rodzice w związku z rozwojem wielojęzycznym dzieci. Nie wszystkie lęki mają związek z samym językiem, czy językami, ale problemów i obaw jest wiele. Dziś chciałabym pozostać przy języku i opowiedzieć o jednym konkretnym strachu.

Wielokrotnie słyszałam, że rodzice obawiają się, że dwujęzyczność, lub co gorsze wielojęzyczność doprowadzi do bałaganu w umysłach dzieci. Rodzice obawiają się, że ich pociechy będą mieszały języki a to znów doprowadzi do tego, że nigdy nie nauczą się poprawnie mówić w żadnym z nich. Nic bardziej mylnego. Niejaką trudność w przekonywaniu, że to nieprawda sprawia fakt, że dwujęzyczne dzieci, które już mówią, w jednym zdaniu używają słów pochodzących z obu języków. Dla zaniepokojonych rodziców, jest to dowód, że dzieje się coś złego.

Jak prawie zawsze w przypadku lęków i w tym przypadku strach ma wielkie oczy. Mieszanie języków przez dwujęzyczne dzieci, występuje praktycznie zawsze i jest to naturalny krok w procesie równoczesnej nauki kilku języków. Zazwyczaj mieszanie zaczyna zanikać już w wieku około trzech lat. Dzieci wtedy zaczynają rozróżniać języki i uświadamiają sobie do kogo i w jakim języku mówią. Oczywiście ważne jest, aby podkreślić, że każde dziecko jest inne, tak i różny może być czas i sposób „mieszania" języków.

Ponadto nie zapominajmy, że dla dzieci najważniejsze jest przekazanie informacji a nie poprawność językowa. Dlatego jeśli znają dane słowo tylko w jednym języku, mogą go użyć mówiąc w drugim. Nawet jeśli już dawno nauczyły się rozróżniać języki.

Również niezwykle ważne jest przywiązanie emocjonalne do danych słów. Dzieci mogą najzwyczajniej woleć w danym kontekście używać jakiegoś konkretnego słowa.

Często zdarza się, że wielojęzyczne dzieci opowiadając o jakimś wydarzeniu mówią w języku, w jakim ono miało miejsce. Np. jeśli polonijna dziewięciolatka opowiada o kłótni z koleżanką we belgijskiej szkole. Przekazując to, co powiedziała tamta dziewczynka, może zacząć mówić po niderlandzku lub francusku.

Problemy mieszania języków mogą być związane jeszcze z czymś innymi. Dla przykładu w Holandii dzieci kończą szkołę podstawową w wieku 12 lat. W szkole średniej pojawia się wiele przedmiotów, których nie było w podstawowej, dzięki temu niderlandzkie słownictwo poszerza się bardzo szybko i bardzo często, żeby nie powiedzieć „zawsze”, młodym ludziom brakuje polskich słów, aby opowiedzieć o tym, czego się nauczyły. Wtedy znów zaczynają mieszać języki, mimo że już dawno tego nie robiły. To również jest całkiem naturalny proces.

Kolejnym interesującym zjawiskiem mieszania języków (a o którym mówi się bardzo mało) jest to jak my, dorośli mówimy. Proszę zaobserwować ile słów, które nie pochodzą z polszczyzny używamy w kontaktach z naszymi znajomymi, mieszkającymi w Belgii. Również my „przemycamy” do naszego słownictwa nowe słowa. Zdania na temat takiego zapożyczania są bardzo podzielone. Niektórzy uważają, że jest to zaśmiecanie języka, ale w ten właśnie sposób od wieków do języków trafiają zapożyczenia. Powinniśmy jednak pamiętać, że te prywatne zapożyczenia nasze dzieci będą traktować jak słowa pochodzące z języka polskiego. My wiemy, że nimi nie są, nasze dzieci już nie a to może im utrudnić kontakty z polskimi rówieśnikami, lub rodziną w Polsce.

Widzimy się za tydzień ... przy porannej kawie ...  

Agnieszka  

 


16.06.2019 Niedziela.BE

(as)

 

  • Published in Belgia
  • 0
Subscribe to this RSS feed