Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Belgia: Wypadki w pracy - nowo zatrudnieni z największym ryzykiem
Polska: Brązowe jajka znikną ze sklepów? Niewykluczone, że tak się może stać
Belgia: Rząd więcej wydaje niż zarabia. Dużo więcej
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (sobota 27 kwietnia 2024, www.PRACA.BE)
Belgia: Fuzja banków zagraża 150 miejscom pracy
Belgia: Prąd w ubiegłym roku potaniał. I to znacznie
Polska: Jesteś po zakrapianej imprezie? Tyle musisz poczekać, żeby znowu wsiąść za kółko
Belgia: Jest nas coraz więcej. Są wyniki spisu ludności
Pracownik belgijskiej agencji rozwoju zginął w zamachu bombowym w Strefie Gazy!
Belgia, biznes: Firm wciąż przybywa. Już ponad 1,1 mln!
Agnieszka Steur

Agnieszka Steur

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę: Dwujęzyczność - szkolny projekt (cz.34)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Agnieszka Steur

 

Dwujęzyczność - szkolny projekt

Moja córka chodzi do ostatniej klasy szkoły średniej. Oznacza to bardzo ekscytujący okres w naszym życiu. Wielkimi krokami zbliżają się egzaminy końcowe i ważne życiowe decyzje. Jest to również rok, podczas którego uczniom zadawane są przeróżnego rodzaju prace i projekty, z których oceny wliczają się do tych końcowych. Niektóre zadania są już zakończone, inne w trakcie a jeszcze kilka dopiero się rozpoczyna. Właśnie teraz moja nastolatka przygotowuje się do kolejnego projektu. Będzie to specjalna praca z języka niderlandzkiego zakończona prezentacją. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ temat wybrała sama i jest on związany z jej codziennym życiem. Będzie pisać o dwujęzyczności i poprosiła mnie o pomoc.

Podskoczyłam z radości.

Zastanawiam się, w jaki sposób jej pomóc i co opowiedzieć, bo jest tego tak dużo. Oczywiście muszę również pamiętać, aby nie przesadzić z entuzjazmem. Nastolatki są na tym punkcie bardzo czułe.

A może zacząć od tego, czym jest dwujęzyczność i co na ten temat mówią naukowcy? A co myślą same dwu- i wielojęzyczne osoby? Ponieważ tak naprawdę, każdy ma swoją opinię na temat tego, kogo można nazwać osobą dwujęzyczną a kogo nie. Jedni uważają, że aby być bilingwalnym należ znać oba języki na poziomie jednojęzycznych osób a inni, że wystarczy nauczyć się zaledwie kilka słów w innym języku.

Dwujęzyczne sytuacje domowe również są pasjonujące. Można mówić o dwujęzyczności, gdy rodzice posługują się tym samym językiem a otocznie innym, albo gdy jeden z rodziców mówi innym językiem a drugi i otoczenie tym samym. To jednak nie koniec opowieści, bo zaraz pojawiają się przeróżne przypadki wielojęzyczności. Przecież granica między dwu- i wielojęzycznością współcześnie jest bardzo płynna.

Moja córka najbardziej zainteresowana jest tematem zalet i wad dwujęzyczności. O tym też mogę mówić bardzo długo.

Gdy ja opowiadam o dwujęzyczności moim głównym celem jest przekonanie dorosłych, aby w kontaktach ze swymi dziećmi nie rezygnowali ze swej ojczystej mowy. Pokazuję jak wiele korzyści z tego płynie dla nich i dla ich dzieci.

Możemy porozmawiać o emocjach. O tym, że dzięki komunikacji z rodzicem w jego języku ojczystym dziecko poznaje go prawdziwego, takiego całkiem naturalnego. Właśnie wtedy budowana jest naturalna więź a okazywane emocje są autentyczne.

Opowiadam, że jeśli nasze dzieci nie poznają polskiego języka, nie będą mogły budować kontaktów z dalszą rodziną. Nie poczują więzi w obie strony, bo jak być blisko kogoś, kogo się nie rozumie?

Dwujęzyczność daje naszym dzieciom możliwość identyfikacji kulturowej na różnych poziomach w różnych miejscach. Przecież to ogromne bogactwo.

Dwu- i wielojęzyczne osoby potrafią zajmować się kilkoma sprawami równocześnie i radzą sobie z tym bardzo dobrze, bo przecież od zawsze rozwijają wielokierunkową percepcję. Również myślenie abstrakcyjne jest u nich bardzo rozwinięte. Nie trzeba chyba nawet wspominać o tym, że osoby dwu- i wielojęzyczne szybciej uczą się każdego kolejnego języka.

Mają wcześniejsze i bardziej rozwinięte myślenie abstrakcyjne oraz umiejętność patrzenia na świat z perspektywy innej osoby.
Kolejnym plusem dwujęzyczności jest opóźnienie procesu demencji – no może o tym nie będę za dużo opowiadać, ponieważ w pewnym wieku demencja to czysta fikcja, która młodym ludziom nie wiele jeszcze mówi.

Młode osoby z pewnością będą przekonane o korzyściach płynących z dwujęzyczności, jeśli się dowiedzą, że ktoś, kto zna wiele języków jest bardziej atrakcyjny na rynku pracy.

Ale dwujęzyczność to nie tylko korzyść dla dzieci, ale i dla ich rodziców. Dla mnie byłoby bardzo trudne, gdybym nie mogła z moimi dziećmi rozmawiać po polsku. Dzięki temu jestem sobą. Poza tym wzmacnia się również poczucie własnej wartości. Bo dlaczego miałabym rezygnować z języka polskiego?

Bo ktoś coś mi powiedział? To właśnie w tym języku buduję autorytet i przekazuję szacunek dla kultury.

Ależ się rozpisałam! A to tylko początek, jest jeszcze tyle do opowiedzenia. Jak mam w tym wszystkim nie przesadzić? Jak nie zasypać jej tymi informacjami, aby przestraszona nie uciekła? Temat dwujęzyczności to łatwizna w porównaniu ze współpracą z nastolatką.

W pewnym momencie córka patrzy na mnie i dodaje, że do tego projektu musi przeprowadzić z kimś dwujęzycznym wywiad. Stwierdziłyśmy, że wywiad z samą sobą, to trochę dziwny pomysł, więc może z jej bratem a może z tatą? Popatrzyła na mnie zaskoczona, że jak z tatą? Wyjaśniam jej, że tata też był wychowany dwujęzycznie, przecież jego mama pochodzi z Irlandii.

Ach! – Machnęła ręką – to, że z angielskim? Angielski się nie liczy, – mruknęła – wszyscy znają angielski.

A tego nie brałam pod uwagę.

Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.

 

26.01.2020 Niedziela.BE

(as) 

 

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę: „Jojo Rabbit” - czyli śmiech przez łzy (cz. 33)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Agnieszka Steur

 

„Jojo Rabbit” - czyli śmiech przez łzy

Filmy są różne. Wiem, to nie jest odkrywcze stwierdzenie. Niektóre filmy są z nami tylko przez chwilę, zapewniają odrobinę rozrywki i potem odchodzą gdzieś w zakamarki naszej pamięci… a czasem nawet dalej. Wiemy, że taki film widzieliśmy, ale już nie potrafimy sobie przypomnieć, o czym on był. Są jednak takie obrazy, które zostają z nami na długo a wypowiedziane w nich słowa brzmią w naszych głowach, jeszcze wiele dni po opuszczeniu kinowych sal. Obrazy w pamięci pozostają żywe i można do nich wrócić, gdy na chwilę zamknie się oczy.

Dzisiaj chcę napisać kilka słów na temat jednego z takich niezwykłych filmów. Na seans „Jojo Rabbit” wybrałam się z mężem, ponieważ zaintrygował nas jego zwiastun. Byłam przekonana, że idę na komedię. Ponadto ciekawiło mnie, jak twórcom udało się w zabawny sposób potraktować temat, w którym do śmiechu nie ma kompletnie nic. Właściwie byłam bardziej przekonana, że z kina wyjdę zniesmaczona. Nic bardziej mylnego!

„Jojo Rabbit” to amerykańsko-nowozelandzko-czeski film z 2019 roku. Jest to satyryczna czarna komedia. Za scenariusz i reżyserię odpowiedzialny jest nowozelandzki twórca, Taika Waititi. Film jest adaptacją powieści autorstwa Christine Leunens pod tytułem „Caging Skies”. Jest to historia niemieckiego chłopca, którego jedynym marzeniem jest bycie idealnym patriotą i oddanie życia w służbie Hitlerowi, ponieważ akcja filmu rozgrywa się pod koniec drugiej wojny światowej. Koledzy z Hitlerjugend przyzywają chłopca Jojo (stąd tytuł filmu). Pewnego dnia główny bohater znajduje młodą Żydówkę, którą na strychu w ich domu ukrywa samotnie wychowująca go matka. Od tamtej chwili świat chłopca staje na głowie. Musi zmierzyć się, ze wszystkim, w co do tej pory ślepo wierzył, przede wszystkim staje twarzą w twarz ze swym zajadłym nacjonalizmem. Sprawy nie ułatwia mu jego wymyślony przyjaciel, którym jest nikt inny, jak sam Adolf Hitler.

Film zbiera dobre lub bardzo dobre recenzje. Jeśli już pojawiają się krytyczne słowa dotyczą one głównie tego, że naziści zostali przedstawieni w stylu komediowym. Jak już wspomniałam, również ja zastanawiałam się, w jaki sposób można ten temat pokazać z przymrużeniem oka. Nie, nie można i wcale nie jest on tak w tym filmie przedstawiony. To, co jest tam zabawne, to raczej satyryczne przedstawienie rzeczywistości w pewien dość specyficzny sposób. Trochę, niczym filmy „Monty Python’a”. Na twarzy pojawia się uśmiech, ale jest on pełen smutku, ponieważ właśnie w ten sposób obnażona zostaje prawda o nas ludziach. W tych żartach ukryta jest prawda, która czasem aż boli. To, co wydaje się być zabawne jest nieco przerysowaną rzeczywistością, ale nadal rzeczywistością. Nawet słowo „przerysowana” nie do końca tu pasuje. Film pokazuje, jak działają mechanizmy propagandy. Czym jest bezkrytyczne przyjmowanie tego, czym karmią nas media oraz władza. Jak powtarzane wystarczająco często kłamstwo, staje się „prawdą”, w którą wierzą tłumy. Do czego dochodzi, gdy człowiek przestaje samodzielnie myśleć. Na dodatek, gdy jest przekonany, że dokonuje własnych wyborów, które już dawno przestały być jego. No i oczywiście, jaką cenę trzeba zapłacić, gdy w końcu powie się „nie!”, „dość!”.

W filmie każda z postaci zasługuje na uwagę, ale chciałabym wspomnieć o trzech. Po pierwsze Roman Griffin Davis jest cudowny w roli Jojo. Jestem pod ogromnym wrażeniem zachodzących w nim przemian. Wspaniała jest również Scarlett Johansson jako Rosie, samotna matka wychowująca Jojo. Ciepła, cierpliwa i bardzo dobra osoba. Nie mogę zapomnieć o reżyserze, który wcielił się w postać Adolfa, wymyślonego przyjaciela Jojo. To przerysowana, histeryczna (to nie literówka, w filmie jest bardzo histeryczny) postać uosabiająca wszystko, co najgorsze w ślepym nacjonalizmie.

Na koniec chciałabym jeszcze zacytować słowa przyjaciela Jojo, który również jest członkiem Hitlerjugend. Gdy wojna się kończy, mówi do przyjaciela: „Wracam do mamy, potrzebuje jej tulenia”. Przecież właśnie tego potrzebują dzieci, nie walki o nierealne idee.
Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.

 

19.01.2020 Niedziela.be

(as) 

 

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę: Obce znaczy dziwne… a może nie? (cz.32)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Agnieszka Steur


Obce znaczy dziwne… a może nie?

Mieszkanie poza granicami swej ojczyzny przez dłuży czas, uczy dystansu do znaczenia tego, co „nasze” i co „obce”. Zajmuje to trochę czasu, ale człowiek w końcu zdaje sobie sprawę, że oba te pojęcia są bardzo względne. Oczywiście, dotyczy to każdego aspektu naszego życia. Dziś jednak chciałabym skoncentrować się na „dziwnych” zwyczajach. A dziwne są tylko z tego względu, że nie są „nasze”.
Chciałam wiedzieć, jakie tradycje belgijskie są najdziwniejsze w oczach obcokrajowców. Natychmiast pojawiło się również pytanie - a co dziwi obcokrajowców w Polsce. Poszerzyłam więc zakres poszukiwań. To połączenie właśnie tworzy perspektywę.

Zacznijmy zatem od Belgii. Poszukując informacji na temat tego, co obcokrajowców najbardziej dziwi u Belgów, dowiedziałam się, że wiele osób jest zaskoczonych tym, jak mówią mieszkańcy tego kraju. Nie, nie chodzi o język, czy nawet języki a o donośność wypowiedzi. Według słów osób pochodzących z innych krajów Belgowie mówią bardzo cicho. Niektórzy twierdzą nawet, że w tym kraju w ogóle się nie krzyczy.

Dowiedziałam się, że obcokrajowcy postrzegają Belgów, jako naród odnoszący się do innych bardzo kulturalnie, czasem aż przesadnie. Ponoć nawet podczas zderzenia samochodów, bez względu na to, kto zawinił to właśnie Belg będzie przepraszał za to, co się stało.

Najbardziej spodobał mi się problem z belgijskim całowaniem się na przywitanie. Wszyscy narzekają, że nie ma tu ujednoliconej tradycji i tak naprawdę nie wiadomo, co robić. Podczas powitań niektórzy się całują a inni nie chcą w ogóle tego robić. Ci, którzy się całują, robią to raz, inni dwa razy a jeszcze inni trzy. Czyli w końcu jak to jest?

Niezwykle zabawna jest reakcja Belgów na pytanie, czy doskwiera im głód. To również coś, na co uwagę zwracają inne osoby. Ponoć obcokrajowcy zaobserwowali, że jeśli zapyta się Belga, czy jest głodny, ten zanim odpowiem najpierw zerka na zegarek.

Takich zwyczajów w tym kraju jest więcej, ale chciałabym wspomnieć jeszcze o naszej ojczyźnie. Również to, co jest nam znane od zawsze, dla innych nacji może być dziwne.

Praktycznie każdy obcokrajowiec, który spędził w Polsce dłużej niż jeden dzień komentuje dziwność naszej telewizji. Będąc bardziej precyzyjną - fakt, że u nas filmy nie są opatrzone napisami czy dubbingiem za to dialogi odczytuje lektor. Ponadto jest to prawie zawsze mężczyzna, a jego czytanie jest wyjątkowo bezemocjonalne. To dziwi wszystkich.  

Inną dziwnością jest oferowanie gościom kapci. Nie jesteśmy jedynym krajem, w którym po wejściu do domu osób, które nas goszczą, zdejmuje się buty, jednak dla wielu gości konieczność zakładania znoszonych kapci nie kojarzy się z przyjemnością.

Prawie każdy obcokrajowiec, który wybrał się na wakacje na bałtycką plażę był zdziwiony. Nasza plaża mieni się wszystkimi kolorami tęczy za sprawą parawanów. To odgradzanie się od siebie i „znaczenie” swojego terenu dla wielu jest zupełnie niezrozumiałe.

Te zwyczaje to obserwacje osób, które na chwilę przyjechały do Polski. Są jednak również takie, które dziwią osoby będące dłużej w naszej ojczyźnie i które poznały naszą mowę. Na przykład wielu dziwni zwyczaj nazywanie ciocią lub wujkiem przyjaciół rodziców, którzy wcale nie są z nami spokrewnieni.

O tym, że wielu przyjezdnych dziwią ilości spożywanego przez naszych rodaków alkoholu nie będę wspominać, może za to napiszę, że zachwycają się zawsze naszą gościnnością oraz ilością pożywienia, które im się proponuje, gdy nas odwiedzają.

Mogłabym tak jeszcze długo pisać. Od zawsze fascynowało mnie to, że tak naprawdę „dziwności” nie istnieją, są tylko zwyczaje, których jeszcze nie poznaliśmy i nie zrozumieliśmy. Takie zachwyty zawsze były dla mnie inspiracją do pisania.

Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.

Agnieszka

 


12.01.2020 Niedziela.be // fot. Shutterstock, Inc.

(AS)
 

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę: Początek w języku (cz.31)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Agnieszka Steur

 

Początek w języku

Wszystkiego, co najlepsze w nowym roku! Kilka dni temu na ścianach naszych domów zawiesiliśmy nowe kalendarze. Oznacza to 366 dni nowych możliwości. 366 ponieważ 2020 to rok przestępny, czyli luty będzie miał 29 dni. Sprawdziłam i już wiem, że 29 lutego wypada w sobotę. Być może dobrym pomysłem jest zaplanować coś niezwykłego na ten „dodatkowy” dzień? Z braku inspiracji, zawsze można przeznaczyć dodatkowy dzień na odpoczynek, to też jest niezwykle ważne.

Ja nie mam jeszcze planów na ostatni dzień lutego. Na razie robię plany dotyczące tematów, o których będę pisać artykuły do naszej porannej niedzielnej kawy. Na początek chciałabym napisać kilka słów na temat języka. Dziś nie będę pisać o polszczyźnie, mimo że jest to jeden z moich ulubionych tematów. Zazwyczaj poruszam go w kontekście języka polskiego naszych dwu- i wielojęzycznych dzieci. O tym z pewnością będę pisać w nadchodzącym roku.

Dziś chcę napisać kilka słów, o tym jak wygląda sytuacja językowa w Belgii i co sami mieszkańcy tego kraju myślą o swoim języku ojczystym. Temat jest niezwykle ciekawy, ponieważ wcale nie odchodzę od wątku dwujęzyczności. Właściwie powinnam napisać, że chcę wspomnieć o tym, co Belgowie uważają na temat swoich języków ojczystych, ponieważ jest ich tu kilka. W Belgii obowiązują trzy języki urzędowe: niderlandzki, francuski i niemiecki.

Język niderlandzki w języku polskim nazywany jest również językiem holenderskim. Ten, którym posługują się mieszkańcy Belgii najczęściej jednak nazywany jest językiem flamandzkim. Jest to belgijska odmiana ustandaryzowanego języka niderlandzkiego. Językiem flamandzkim posługuje się 59% Belgów, francuskim 40%, natomiast niemieckim zaledwie 1%.

Warto zaznaczyć, że język flamandzki jest językiem urzędowym w Regionie Flamandzkim oraz w Regionie Stołecznym Brukseli. W tym drugi dzieli go już z językiem francuskim, który jest także językiem urzędowym mieszkańców Regionu Walońskiego.

A co z tym 1% mieszkańców, którzy posługują się językiem niemieckim? Ile to osób? Języka niemieckiego używa około 75 tysięcy osób. Mieszkają oni w Niemieckojęzycznej Wspólnocie Belgii, która wchodzi w skład Regionu Autonomicznego Walonii.

A co Belgowie myślą o swoich językach? To bardzo interesujący temat. Mowa tu o dwujęzyczności i bardzo szybko można się przekonać, że tak jak dwujęzyczność na małą skalę, tę domową, nie zawsze jest łatwa do osiągnięcia, ta na dużą, narodową, też niesie ze sobą olbrzymie wyzwania. Osoby ubiegające się o pracę w większości urzędów belgijskich muszą być dwujęzyczne. Każda z nich powinna na co dzień posługiwać się zarówno językiem flamandzkim jak i francuskim. Jednak w praktyce nie zawsze wygląda to tak idealnie. Ponadto ta szeroko omawiana wielojęzyczność wcale nie oznacza, że wszyscy Belgowie są bilingwalni. Dziwne, prawda? Ostatnio dowiedziałam się, że mieszkańcy francuskojęzycznej części Królestwa Belgii odmawiają nauki języka flamandzkiego, twierdząc, że nie ma sensu uczyć się języka, którego używa zaledwie 6 milionów ludzi(!!!). Zacznijmy od tego, że to nie prawda, ponieważ językiem niderlandzkim na świecie posługuje się 27 milionów ludzi, wśród których dla 23 milionów jest to język ojczysty. Mieszkańcy niderlandzkojęzycznej części Belgii zazwyczaj znają również język francuski, ale ze względu na opory francuskiej części do ich języka, nie chcą się nim posługiwać. Czyste szaleństwo!

Język ojczysty dla każdego z nas jest bardzo ważny. Istotnym jest, by go chronić i o niego dbać. Co to znaczy? Mówić, czytać i przede wszystkim przekazywać go naszym dzieciom. Jednak poznanie każdego kolejnego języka, nie jest stratą a ogromnym zyskiem dla osoby, która się go uczy.

Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.

 

05.01.2020 Niedziela.be

(AS) 

Subscribe to this RSS feed