Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Polska: Znowu słychać lament plantatorów. Boją się o zbiór truskawek
Polska: Zakazy, ograniczanie, podwyżka. Sposoby na utrudnianie dostępu do alkoholu
Co czwarty mieszkaniec Belgii rozważa zmianę kariery
Belgia: Ceny w Belgii rosną już szybciej niż w Polsce!
Belgia: Pogoda na 18 i 19 kwietnia
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (czwartek 18 kwietnia 2024, www.PRACA.BE)
Linie lotnicze Brussels Airlines wznawiają loty do Izraela po ataku Iranu
Polska: Uwaga, kierowcy. Szykuje się rewolucja w mandatach
Nastolatka z Antwerpii ciężko ranna po potrąceniu przez tramwaj
Polska: Już są w sklepach i na targach, ale cena zwala z nóg. Szparagi na razie drogi

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę: Czy ktoś widział szarego kota? (cz.109)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę: Czy ktoś widział szarego kota? (cz.109) Fot. Shutterstock, Inc.

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Agnieszka Steur


Czy ktoś widział szarego kota?

Czasem w życiu wydarzenia układają się w tak przedziwny sposób, że aż trudno uwierzyć, że dzieją się naprawdę. Dzisiaj pragnę opowiedzieć właśnie taką historię.

Opowieść zaczyna się w czwartek dwa tygodnie temu. Wtedy to właśnie nasz kot nie wrócił do domu na obiad. Z pozoru niewinne zdarzenie, było początkiem kilkudniowego zmartwienia i ogromnego niepokoju. Każdy posiadacz miałczącego czworonoga wie, że nie ma na świecie nic ważniejszego od pełnej miski. Gdy nie przyszedł do domu w czwartek zaczęłam się martwić. Jednak w piątek poczułam nadchodzącą panikę. Naszego kota nigdzie nie było. Chodziliśmy po okolicy kilka razy w ciągu dnia, nawołując – nic. Nie pojawił się ani na śniadanie, ani na obiad. Sytuacja stała się poważna.

Niepokój wciąż narastał. Wiedziałam, że nasz kot jest zachipowany, więc szansa na odnalezienia była duża, ale co, jeśli… a proszę mi wierzyć, przez te kilka dni wymyśliłam mnóstwo „jeśli…”. W sobotę zgłosiłam zaginięcie kota a całą niedzielę drukowałam plakaty i ulotki z wiadomością o tym, że poszukujemy naszego pupila. Postanowiłam powiesić w poniedziałek plakaty w pobliskich sklepach a ulotki wrzucić do każdej skrzynki na listy w okolicy.

W niedzielę mój dwudziestoletni syn umówił się z przyjaciółmi na wspólne oglądanie meczu 1/8 finału Mistrzostw Europy, grała Holandia z Czechami. Zapowiadał się ciekawy mecz. Syn miał wrócić do domu o 23.00. Spotkanie okazało się zdecydowanie lepsze od samego meczu i młodzieniec dał mi znać, że będzie w domu trochę później. Mam się nie martwić, kolega go podrzuci chwilę po północy.

Od kilku dni źle spałam, ponieważ martwiłam się o naszego kota. Teraz leżałam, czekając aż mój syn wróci do domu i rozmyślałam, co jeszcze mogę zrobić, by znaleźć naszego kota. Drzwi otworzyły się około wpół do pierwszej w nocy. Prawie natychmiast przy moim łóżku znalazł się syn mówiąc, że chyba słyszał na zewnątrz miałczenie naszego kota. Wiedziałam, że i on się martwi, więc pomyślałam, że może mu się wydawało, albo że to inny kot. „Jeszcze raz sprawdzę” powiedział i pobiegł do okna. Po chwili znów znalazł się w naszej sypialni: „mamo to on, reaguje na swoje imię i strasznie miałczy”. W jednej chwili ubrałam na piżamę spodnie dresowe, włożyłam buty i we dwoje staliśmy przed domem nasłuchując. Faktycznie miałczenie brzmiało znajomo i było bardzo rozpaczliwe. Ale skąd dobiegało?

Ruszyłam ścieżką między przydomowymi ogrodami sąsiadów. Było bardzo ciemno, prawie nic nie widziałam. Włączyłam funkcję latarki w moim telefonie. Wyraźnie słyszałam miałczenie naszego kota, nie mogłam go jednak nigdzie dostrzec. W pewnej chwili zdałam sobie sprawę, że miałczenie dobiega z góry. Skierowałam promień latarki w tamtym kierunku. Nasz kot siedział na dachu jednego z domów - na trzeciej kondygnacji! Jak on tam się dostał? To teraz nie było ważne.

Istotniejszym stała się odpowiedź na pytanie - jak my go stamtąd zdejmiemy? Zerknęłam na zegarek, dochodziła pierwsza w nocy. Mam budzić sąsiadów? Przecież mogę kogoś przyprawić o zawał serca. No, ale kota nie zostawię na dachu.

W tamtej chwili zauważyliśmy, że w oknie kolejnego domu nadal pali się światło. Być może ktoś zapomniał je zgasić albo jeszcze nie śpi. Nie zastanawialiśmy się długo i zadzwoniliśmy do drzwi. Otworzyła nam starsza pani. Była nieco zaskoczona, ale nic nie wskazywało na to, że przez nas dostanie ataku serca. Poznała nas, ponieważ rozmawialiśmy z nią nie raz na ulicy.

W skróci wyjaśniliśmy, co się stało i zapytaliśmy, czy możemy wejść na jej strych. Być może tam przez okno uda nam się zwabić kocura. Pani się zgodziła. Gdy tylko otworzyliśmy okno, nasz kot wpadł do środka, nie musieliśmy go przekonywać. Starsza pani była zachwycona.

Następnego dnia wróciliśmy do sąsiadki z kwiatami i czekoladkami. Chcieliśmy jeszcze raz przeprosić, ale przede wszystkim podziękować, że o tak późnej porze mogliśmy skorzystać z jej dachu.

Dowiedzieliśmy się, że poprzedniej nocy pani nie spała, ponieważ w niedzielę przypadała 48 rocznica ślubu jej i jej męża. Wiedzieliśmy, że nasz sąsiad zmarł zaledwie kilka miesięcy temu i to była pierwsza rocznica bez niego. „Jak ja się cieszę, że byliście, że mogłam widzieć waszą radość, że mogłam wam pomóc”, mówiła sąsiadka. Nie mogłam uwierzyć, że nie tylko ona nam pomogła, ale my jej również. Dzięki naszemu czworonożnemu przyjacielowi ten trudny dla wszystkich dzień zyskał bardzo pozytywne zakończenie.


Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.

Agnieszka

 


04.07.2021 Niedziela.BE // fot. Shutterstock, Inc.

(as)

 

Last modified onniedziela, 04 lipiec 2021 18:37

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież