Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Słowa dnia: Pijnlijke uitslag
Belgia: Mężczyzna poważnie ranny w strzelaninie w Antwerpii
Niemcy: Pacjent aresztowany po pożarze szpitala w Hamburgu!
Polska: Kto wybrał nam prezydenta? Wieś murem za Nawrockim
Trzy osoby aresztowane po śmiertelnym ataku nożem w Liège
Polska: Karol Nawrocki wygrał wybory prezydenckie
Polska: Karol Nawrocki wygrał wybory prezydenckie
Belgia: To potaniało. I to wyraźnie
Polska: Unijny dowód tożsamości. Wiadomo, od kiedy ma obowiązywać
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (poniedziałek 2 czerwca 2025, www.PRACA.BE)
Redakcja

Redakcja

Website URL:

Polska: Ministra zdrowia: Szpitale powiatowe muszą zostać

- Likwidacja szpitali powiatowych byłaby katastrofą – nie ma wątpliwości szef ich związku. Wtóruje mu ministra zdrowia: – Każdy szpital musi pozostać.

Zadłużenie szpitali powiatowych – dodajmy – przekracza już 8 mld zł.

Co roku z usług tych korzysta ok. 7 mln osób.

W Polsce jest ponad 300 szpitali powiatowych. Zwykle prowadzą one – jak podaje radiokielce.pl – internę, chirurgię ogólną, kardiologię, ortopedię, pediatrię, ginekologię i położnictwo.

Co roku z ich usług korzysta ok. 7 mln osób.

– Dla mieszkańca małego miasta lub wsi szpital powiatowy to często jedyna dostępna forma pomocy medycznej – podkreśla Waldemar Malinowski, prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.

I dodaje: – Musimy sobie uświadomić, że likwidacja tych szpitali byłaby katastrofą – nie tylko dla systemu, ale przede wszystkim dla ludzi.

Mechanizm oddłużeniowy z BGK

Kilka dni temu z jego przedstawicielami spotkała się Izabela Leszczyna, ministra zdrowia. Żeby ich poinformować, jak przebiegają prace nad ustawą reformującą szpitalnictwo.

– Ustawę mamy prawie gotową – zapewniła.

Znajdzie się w niej – jak podaje serwis termedia.pl – mechanizm finansowy, na którym zależało dyrektorom szpitali. Zgodnie z nim pomocy zadłużonym placówko, które wejdą do programu naprawczego, będzie udzielał Bank Gospodarstwa Krajowego.

– Jeśli szpital po wdrożeniu programu naprawczego zacznie się bilansować i przestanie mieć coroczną stratę, to co roku jedna dziesiąta długu będzie umarzana – wyjaśniła cytowana przez serwis szefowa resortu zdrowia.

I oceniła, że dotychczasowe metody oddłużania nie przyniosły poprawy.

– Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której mielibyśmy zamknąć jakąś placówkę i powiedzieć ludziom: „Słuchajcie, musicie jechać do innego powiatu”. Nigdy się na to nie zgodzimy – zapewniła.


29.05.2025 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. Canva

(sm)

Polska: Zamieszanie z zieloną strzałką. Jedno wykroczenie, dwa różne mandaty

Jedni kierowcy otrzymują mandat na 100 zł i 6 punktów karnych, inni 500 zł i aż 15 punktów. Mimo że popełniają ten sam błąd. Wszystko zależy od tego, kto wymierza karę.

Każdy kierowca wie, co robić, jak widzi na sygnalizatorze zieloną strzałkę. To warunkowa zgoda na skręt w prawo i coraz częściej – w lewo. Żeby jednak wykonać manewr, trzeba zatrzymać samochód, sprawdzić, czy można jechać i dalej i dopiero wtedy ruszyć.

Nie jest żadną tajemnicą, że nie każdy kierowca zatrzymuje się przed sygnalizatorem i jeżeli tylko widzi taką możliwość, jedzie.

Dwa różne mandaty: z policji i GITD

„Obywatele zwracają uwagę we wnioskach do RPO, że w zależności od organu, który ujawnia wykroczenie drogowe, dochodzi do zróżnicowania wysokości mandatu karnego i punktów karnych.  Chodzi o niezatrzymanie się przed sygnalizatorem S-2, tzw. „zieloną strzałką” – zwraca uwagę Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich.

Jeżeli policja przyłapie kogoś na takim wykroczeniu, to nakłada na kierowcę mandat w wysokości 100 zł i 6 punktów karnych.

„Obywatele zgłaszają jednak także odmienną praktykę. Choć nie podają podstawy prawnej nałożenia mandatu karnego i przypisania punktów karnych, to wskazują, że gdy mandat nakłada GITD – na podstawie zdjęcia w ramach Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym – to wynosi on 500 zł oraz 15 punktów karnych” – wyjaśnia RPO.

Wspomniany system to nic innego jak kamery na skrzyżowaniach obserwujące ulice. Właśnie na podstawie nagrań Generalny Inspektorat Transportu Drogowego wymierza kary kierowcom.

Na jakie przepisy się powołują?

GITD przyznaje punkty i wysokie mandaty za to, że kierowca nie dostosował zachowania do sygnałów świetlnych. Z kolei policja posiłkuje się innym przepisem. Uważa, że błąd kierowców polega na tym, że nie zatrzymali pojazdu we właściwym miejscu.

„Według GITD dochodzi zaś do niezastosowania się do sygnałów świetlnych. W konsekwencji takie samo zachowanie kierowcy stanowi zupełnie różne czyny, za które nakłada się odmienny mandat oraz przypisuje inną liczbę punktów” – tłumaczy RPO.

Kto ma rację? RPO prosi o uzasadnienie wyższego mandatu

Rzecznik praw obywatelskich prosi o zajęcie się sprawą Artura Czapiewskiego, głównego inspektora transportu drogowego. I – co bardzo ważne w tej kwestii – wskazuje, które rozumienie przepisów jest właściwe.

RPO ocenia, że rację ma policja. Kierowcy powinni być karani łagodniej za to, że nie zatrzymali się we właściwym miejscu.

„RPO zwraca się do GITD o stanowisko co do zasadności przyjmowanej kwalifikacji prawnej oraz wysokości nakładanego mandatu i przypisywanych punktów karnych w przypadkach ujawnienia niezatrzymania się przez kierowcę pojazdu przed znakiem S-2” – czytamy w wystąpieniu.


26.05.2025 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. Canva

(sk)

Polska: Oszustwo „na historię pojazdu” uderza w sprzedawców aut

W ostatnim czasie coraz więcej osób zgłasza przypadki oszustwa związanego z rzekomym zainteresowaniem zakupem używanego samochodu.

Proceder określany jako „na historię pojazdu” polega na wyłudzaniu pieniędzy od prywatnych sprzedawców aut, którzy wystawiają ogłoszenia w serwisach internetowych. Ostrzega przed tym m.in. firma Carfax, specjalizująca się w analizie historii pojazdów.

Jak działa oszustwo „na historię pojazdu”?

Schemat działania przestępców jest bardzo prosty, ale niestety skuteczny. Oszust kontaktuje się ze sprzedającym, udając zainteresowanego klienta. Po kilku uprzejmych wiadomościach proponuje weryfikację historii pojazdu i prosi o przesłanie raportu z określonej strony internetowej. Z pozoru wygląda to jak standardowa prośba – wielu prawdziwych nabywców faktycznie interesuje się historią auta. Problem polega na tym, że podana przez oszusta strona to fałszywy serwis.

Ofiara klika w link, opłaca raport (najczęściej kosztuje on około 250 zł), ale żadnego raportu nie otrzymuje. Co gorsza, jeśli przy płatności poda dane swojej karty płatniczej lub loginy do bankowości internetowej, może stracić znacznie więcej – łącznie z dostępem do całych oszczędności.

Naciągacze raczej nie celują w zawodowych handlarzy

Firmy handlujące samochodami zazwyczaj korzystają z usług sprawdzonych dostawców raportów, mają większe doświadczenie i nie dają się łatwo nabrać na podejrzane linki. Oszuści skupiają się więc na osobach prywatnych, które sporadycznie sprzedają auta i nie są świadome potencjalnych zagrożeń. Tacy użytkownicy mogą uznać, że spełnienie prośby „kupującego” zwiększy szansę na sprzedaż.

Dodatkowo osoby prywatne często nie znają wiarygodnych źródeł raportów historii pojazdów, co ułatwia naciągaczom podsuwanie spreparowanych stron o wyglądzie profesjonalnych serwisów.

Nie działaj pod presją!

Przede wszystkim – nie kupuj raportów historii pojazdu z linków wysłanych przez nieznajome osoby. Zawsze korzystaj wyłącznie z oficjalnych i sprawdzonych serwisów, takich jak historiapojazdu.gov.pl lub renomowane międzynarodowe platformy. Zignoruj każdą wiadomość, w której rozmówca nalega na użycie konkretnej, nieznanej strony.

Jeśli masz wątpliwości, sprawdź stronę w wyszukiwarce lub na forach motoryzacyjnych. Nigdy nie podawaj danych karty płatniczej na nieznanych stronach i nie loguj się na podejrzanych witrynach przez linki z wiadomości. W razie jakichkolwiek strat – zgłoś sprawę na policję oraz do banku, aby zablokować potencjalną transakcję.


26.05.2025 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. Canva

(sm)

Polska: Państwowe in vitro działa. Wszyscy czekają na dziecko nr 1000

W niemal rok działania rządowego programu in vitro na świat przyszło blisko 1000 dzieci. Tysiące kolejnych kobiet jest w ciąży i czeka na poród. Cały program ma kosztować 2,5 mld zł.

Program wspierania in vitro przez państwo działał od 2013 do 2016 roku. Gdy premierem została Beata Szydło z PiS, został skasowany. Przez trzy lata w ten sposób na świat przyszło ponad 22 tysiące dzieci.

Rządowa procedura wróciła 1 czerwca 2024 roku. „W ciągu 11 miesięcy funkcjonowania państwowej refundacji in vitro ciążę potwierdzono u ponad 12 tys. pacjentek. Urodziło się 951 dzieci” – poinformowało Ministerstwo Zdrowia.

Tysiące par, tysiące ciąż

Do końca kwietnia do programu zostało zakwalifikowanych 31 989 par. U większości, – 30 279 – procedura zapłodnienia już została rozpoczęta. Jest 12 755 ciąż.

Czy to dużo? W porównaniu z naprotechnologią – krytykowaną przez wielu lekarzy metodą wspieraną za rządów PiS – wyniki są pozytywne. W ciągu dwóch lat (2016-2018) dzięki rządowej naprotechnologii urodziło się 70 dzieci.

Będzie więcej pieniędzy

Procedura in vitro jest kosztowna. W 2024 r. Ministerstwo Zdrowia wydało na to ponad 410 mln zł. W tym roku podpisano z klinikami aneksy o wartości prawie 411 mln zł.

Program potrwa do 31 grudnia 2028 r. Łącznie ma kosztować 2,5 mld zł.

Przypomnijmy, że z programu mogą skorzystać pary (nie tylko małżeństwa), a jednym z kryteriów jest wiek:

– 42 lata dla kobiet, które korzystają z własnych komórek jajowych lub dawstwa nasienia,
– 45 dla kobiet, które korzystają z dawstwa oocytów lub zarodka,
– 55 lat dla mężczyzn.


26.05.2025 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. Canva

(sm)

Subscribe to this RSS feed