Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Polska: Uniowstąpienie. To już 20 lat. Polska świętuje akcesję do Unii Europejskiej
Już w środę bezpłatny wstęp do prawie 30 belgijskich zamków!
Rozległy pożar w centrum Brukseli! „Ludzi ratowały z dachu helikoptery”
Niemcy: Gospodarka wykazuje lekkie ożywienie
Kochasz? Nie bij! 30 kwietnia - Światowy Dzień Sprzeciwu Wobec Bicia Dzieci
Polskim rencistom ubywa lat. Za to ich liczba z roku na rok rośnie
Doszczętnie spłonęła restauracja w Saint-Gilles
Polska: Ksiądz z zarzutami trafił już za kraty. Ciążą na nim poważne zarzuty
W Antwerpii znaleziono 100 kg kokainy. 16-latek aresztowany
Belgia: Na ulicy w Mol zauważono spacerującego... wilka!
Agnieszka Steur

Agnieszka Steur

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę: Jeszcze kilka słów o liczbach (cz.36)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Agnieszka Steur

 

Jeszcze kilka słów o liczbach

W ubiegłym tygodniu do naszej porannej kawy pisałam o liczbach, bo i okazja była wyjątkowa, dzięki zeszłotygodniowej dacie – 02.02.2020.

Poszukując informacji na temat magii oraz znaczenia liczb, znalazłam tak wiele informacji, że jeszcze, choć przez chwilę, chciałabym temu tematowi poświęcić trochę czasu. Nie wiedziałam, że praktycznie każda liczba coś oznacza, ale obiecuję, że nie o wszystkich będę pisać.

Mimo, że nie przepadam za matematyką, liczby w moim życiu odgrywają bardzo istotną rolę. Tak, jak w życiu każdego z nas. Bardzo często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy a one opisują wszystko, co dzieje się wokół nas. Trudno wyobrazić sobie dzień bez liczb. To one informują nas, która jest godzina i czy zdążymy na pociąg. A o godzinie odjazdu informują nas właśnie liczby. Bez względu na to, jaką pracę wykonujemy, są tam liczby. Pisząc ten tekst myślę, że to już nasze 36 spotkanie. Zerkam również na ilość słów, aby nie było ich za wiele – czasem potrafię się rozpisać. A liczby to także zakupy, stan konta bankowego, wiek, dzień, data, ilość kromek chleba do kolejnych zakupów. Liczby są wszystkim! Gdy jesteśmy chorzy, mierzymy temperaturę, łykamy określoną ilość leków, a jeśli musimy zrobić badania, ich wyniki to również liczby.

Gdy zdałam sobie z tego wszystkiego sprawę, przestało być dziwne to, że pewnym liczbom przypisujemy szczególne znaczenie. W poprzednim tekście pisałam o tych, które przynoszą nam szczęście lub pecha. Liczby mają dla ludzi szczególne znaczenie z różnych powodów. Mogą nimi być na przykład wydarzenia historyczne. Właśnie taki początek ma pechowa 13, a szczególnie jeśli 13 wypada w piątek. Przesąd o feralności tej daty ma ponad 700 lat a swe źródło w średniowiecznej Francji. Jest on związany z upadkiem zakonu templariuszy, którzy znani byli również z tego, że posiadali nieprawdopodobne potężne majątki. Ówczesny król Francji, Filip IV Piękny miał ogromną ochotę zagarnąć te dobra, ale nie bardzo wiedział, jak to zrobić. Sprawa była na tyle trudna, że król u templariuszy był już poważnie zadłużony a nie miał zamiaru długu spłacić. Wymógł, więc na papieżu Klemensie V zgodę na rozwiązanie zakonu. Papież wyraził ją, ponieważ swoje miejsce w Stolicy Piotrowej zawdzięczał właśnie Filipowi. Król oskarżył zakonników o mnóstwo kłamliwych rzeczy, mówiono o herezji, sodomii i bałwochwalstwie. Zakonnicy zostali aresztowani, stało się to 13 października 1307 roku, właśnie w piątek. Potem wszyscy zostali straceni. Ostatni mistrz templariuszy nim spłonął na stosie, przeklął zarówno Filipa jak i Klemensa. Obaj w ciągu roku stracili życie. Tak właśnie umocniło się przekonanie, że dzień 13 w piątek jest pechowy.

Jako ciekawostkę podam, że każdego roku 13 w piątek wypada przynajmniej raz. Gdy rok jest wyjątkowo „pechowy” takie piątki są trzy. W tym roku (2020) wypadną dwa - w marcu i listopadzie. Ach, dodam jeszcze, że strach przed piątkiem trzynastego nazywany jest paraskewidekatriafobią.

Jednak nie tylko historia jest źródłem przesądów. Wiele z nich swoje początek ma w Biblii i innych księgach zwanych świętymi. Wspomnianym w nich liczbom, ludzie przypisują magiczną moc - jedne przynoszą szczęście, inne pecha.

Mnie najbardziej fascynują liczby związane z naturą. W ubiegłym tygodniu pisałam o 28, ale takich jest znacznie więcej.
Na przykład liczba 108 jest bardzo wyjątkowa. Z wielu powodów. W niektórych wschodnich kulturach liczba ta uważana jest za reprezentację całego wszechświata, ponieważ zawiera w sobie wszystko – 1 reprezentuje jedność, 0 jest pustką a 8 nieskończonością. Z matematycznego punktu widzenia również jest szczególna, ale tu nie wszystko rozumiem. W każdym razie jest ona równa iloczynowi 11x 23x 33. Jest także podzielna przez liczbę swoich dzielników, których jest 12…

Odległości między Słońcem, Ziemią i Księżycem mają wiele powtarzających się sto ósemek. Trzeba się tylko w tę sprawę nieco zagłębić. Odległość między Słońcem a Ziemią równa się 108 słońcom. Natomiast odległość między Ziemią a Księżycem równa się 108 księżycom. Ponadto średnica Słońca jest 108 razy większa od średnicy Ziemi. Czyż to nie jest zajmujące?

Co niezwykle ciekawe, srebro, które tradycyjnie ludzie wiążą z Księżycem, ma ciężar atomowy 108.
Dlatego właśnie o liczbach można pisać, pisać i pisać.

Na koniec jednak chciałabym jeszcze wspomnieć o językowym aspekcie liczb. Czasem popełniamy błędy myląc ze sobą cyfry z liczbami. Jaka jest między nimi różnica? Już wyjaśniam. Cyfr jest tylko dziesięć, są nimi – 0, 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8 i 9, natomiast liczby to wszystko, co z tych cyfr możemy stworzyć. Od 10 wszystko jest liczbą, czyli cyfra jest pojedynczym znakiem graficznym a liczb jest nieskończenie wiele.

Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.

 

09.02.2020 Niedziela.be

(as) 

 

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie: Dwujęzyczni detektywi (cz.28)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Agnieszka Steur

 

Dwujęzyczni detektywi

Dziś do naszej porannej kawy chcę napisać kilka słów o filmie a właściwie dwóch, które ostatnio miałam przyjemność obejrzeć.

Opowieść rozpoczyna się od prasowania. Gdy uzbiera mi się już cała góra wypranej, pogniecionej odzieży i w mojej podświadomości odzywają się głosy krytyki, że wypadałoby się za to zabrać (nie znoszę prasowania) a na półkach zaczyna brakować koszulek, rozstawiam deskę do prasowania i aby moja droga przez mękę była znośniejsza, włączam film. Najlepiej, aby to był film lekki, łatwy i przyjemny. Optymalnie nadaje się akcja lub przygodowy. Zalecane jest również oglądanie, czegoś, co się już widziało, ponieważ nie może być zbyt ekscytujące i zajmujące, aby nie przypalić palców lub prasowanej właśnie garderoby.

Tym razem postąpiłam jednak inaczej, puściłam coś, czego wcześniej nie znałam. Całkiem przez przypadek obejrzałam film, który dotyka bardzo bliskiego nam tematu a mianowicie dwujęzyczności oraz życia w kraju podzielonym językami. Nie, to nie film dokumentalny, wręcz przeciwnie piszę o komedii kryminalnej. Obejrzałam „Bon Cop, Bad Cop” z roku 2006, który w języku polskim znany jest pod tytułem „Dobrzy gliniarze”. Z pewnością nie jest to film, którego historia jest tak zajmująca, że poleciłabym go znajomym… chyba, że nie ma już nic innego do wyboru.

W największym skrócie: film opowiada o dochodzeniu, które prowadzone jest przez dwóch policjantów. Jeden pochodzi z francuskojęzycznego Quebeku a drugi z angielskojęzycznego Ontario. Panowie są zmuszeni do współpracy, ponieważ na granicy obu tych kanadyjskich prowincji znalezione zostało ciało działacza sportowego, który był związany z ligą hokeja.

Dlaczego zatem piszę o filmie, który ogląda się przyjemnie, ale ani akcja ani opowieść nie jest zbyt intrygująca? Ponieważ w „Dobrych gliniarzach” jest coś innego, coś co mnie od wielu lat fascynuje. Przez cały film przewija się temat dwujęzyczności. Niezwykle zajmujący jest problem tego, jak mieszkańcy kraju, w którym ludzie mówią różnymi językami radzą sobie z tymi różnicami… lub może odpowiedniej byłoby napisać – ja sobie z nimi nie radzą.

Moją ulubioną sceną z całego filmu jest moment, gdy samochód jednego z bohaterów zostaje wysadzony w powietrze i ten zaczyna krzyczeć w złości na kolegę. Emocje „robią” fantastyczne rzeczy z naszym językiem. A co się dzieje, jeśli na co dzień posługujemy się dwoma językami? Ta lingwistyczna mieszanka jest równocześnie fascynująca i niezwykle zabawna… żeby nie napisać - wybuchowa.

Ponadto film jest pełen uszczypliwości pod adresem tej drugiej strony. Policjanci, mimo, że specjaliści, nie szanują siebie wzajemnie. Każdy z bohaterów czuje się lepszy od tego drugiego i każdy uważa swój język za ważniejszy a miejsce pochodzenia za wartościowsze.

Gdy skończyłam oglądać opisywany przeze mnie film odkryłam, że ponad dziesięć lat później została nakręcona jego kolejna część „Bon Cop, Bad Cop 2”. Znów w rolę dwóch policjantów wcielili się ci sami aktorzy: Colm Feore, jako Martin Ward oraz Patrick Huard, jako David Bouchard. Swoją drogą dziwne jest patrzeć jak „w ciągu jednego dnia” posiwieli a na ich twarzach pojawiły się zmarszczki.

Film podobnie jak pierwsza część nie jest porywający, ale ponownie słuchanie sprzeczek prowadzonych równocześnie w dwóch językach jest zabawne i muszę przyznać znane z autopsji.

A co do treści, chyba najbardziej pozytywnym przesłaniem obu filmów jest to, że bez względu na uprzedzenia do tej „drugiej części”, policjanci odnoszą sukces, gdy zaczynają współpracować. No i chyba jeszcze to, że to właśnie te różnice sprawiają, że są lepsi w tym, co robią, że właśnie spojrzenie na problem z innej perspektywy, pozwala go rozwiązać. 

Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.

Agnieszka

 


15.12.2019 Niedziela.BE

(as) 

 

  • Published in Belgia
  • 0

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie: Grudzień, miesiąc prezentów (cz.27)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Agnieszka Steur

 

„... no, ale widać wyraźnie, że przez trzysta sześćdziesiąt cztery dni możesz dostawać prezenty bezurodzinowe... - Z pewnością. - I tylko jeden urodzinowy, wiesz.”
Lewis Carroll „Alicja w Krainie Czarów”

Grudzień od zawsze był w naszym domu miesiącem prezentów. To znaczy nie od zawsze a od 18 lat, gdy na świat przyszedł nasz syn. Dwa lata później urodziła się nasza córka. Oboje w grudniu. Miesiąc zaczynał się oczekiwaniem na Mikołaja, potem jedne urodziny i drugie a na koniec choinka i Boże Narodzenie – zawsze oznaczało to wiele prezentów. Jedenaście miesięcy było spokojne a ten ostatni to istne szaleństwo. Przecież poza upominkami, należało przygotować imprezę urodzinową dla rodziny oraz kolejne dla koleżanek i kolegów. No i jeszcze poczęstunek w klasach moich dzieci. Tak było przez wiele lat. Właściwie do ukończenia szkoły podstawowej. Oczywiście wtedy dzieci już wiedziały, kto wkłada prezenty pod choinkę i że Mikołaj, to tylko przebrany sąsiad, ale obchody się nie zmieniały.

Mijają lata, ale wcale nie jest łatwiej. Co prawda nie trzeba się już tak bardzo przejmować papierem do prezentów… ktoś nie wie, o czym piszę? Ach, papier do prezentów to był zawsze spory kłopot. Z niewiadomych przyczyn, prezenty za każdym razem ukrywałam bardzo dokładnie, ale ten nieszczęsny papier zawsze gdzieś „się pojawił” – w torbie z zakupami, na szafce lub jego skrawki w śmietniku. A jak wyjaśnić dziecku, że mama ma w domu ten sam papier pakunkowy, który używa Mikołaj drugi rok z rzędu. Nawet dla małego dziecka, zaczyna to się wydawać podejrzane.

Teraz nie trzeba się ukrywać, ale sprawa wcale nie jest łatwiejsza. Gdy dzieci były małe miałam tysiące pomysłów na prezenty a im młodzież jest starsza, tym pomysłów jest mniej. Teraz nastały bardzo dziwne czasy, bo wydaje się, że młodzi ludzie mają wszystko, co jest im potrzebne. Czasem one same nie wiedzą, czego sobie zażyczyć. Gdy były małe, wszystko wydawało się takie proste. Wiele tygodni przed świętami przychodziły katalogi sklepów z zabawkami a maluchy bawiły się w robienie list marzeń i pragnień… swoją drogą, te katalogi już nie przychodzą. Czy sklepy wiedzą, że nasze dzieci wyrosły z zabawek?

A może już ich nie robią i teraz wszystko ogląda się i wybiera tylko w Internecie? Nie wiem. Krótko mówiąc, poszukiwanie prezentów dla młodzieży nie jest łatwe. Wiem, gdzie się udać na łowy, ale jak nabyć prezenty, mając instrukcje typu: „coś z działu muzycznego”, „coś związane z grami komputerowymi”, „przecież wiesz, co lubię”. Wiem i w tym miesiącu staję twarzą w twarz z tym wyzwaniem.

Gdy dzieci podrosły, postanowiliśmy, że nie będziemy już obchodzić mikołajków, zostaną tylko urodziny i choinka.

Ostatnio moja córka oświadczyła, że bardzo chciałaby zostać posiadaczką gekona. Musiałam wygooglować, cóż to takiego jest. To rodzaj jaszczurki o niezwykle urodziwym pyszczku… ale zawsze to jaszczurka. Nie, tego chyba nie dam rady zrobić. Muszę się jeszcze zastanowić.

Bez względu na upływający czas i zmieniające się wyzwania, wymyślanie, kupowanie, pakowanie i dawanie prezentów to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy na świecie. Pewnie jest dużo prawdy w tym, co pisał Carlos Ruiz Zafón w książce „Cień wiatru”, że „prezenty się robi dla przyjemności osoby ofiarującej, nie z powodu osoby otrzymującej”.

Mój mąż patrzy na mnie i pyta, a co Ty byś chciała pod choinkę? Ojejku! Muszę jeszcze wymyślić prezent dla siebie?

 

Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.

Agnieszka

 


08.12.2019 Niedziela.BE

(as) 

 

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie: Belgia i przesądy (cz.25)

Ciepłe myśli na belgijską niedzielę, czyli cykliczne spotkania przy porannej kawie

Agnieszka Steur

 

Belgia i przesądy

Cały dzisiejszy dzień poświęcam przesądom. Inspiracją do tych rozmyślań jest obchodzony 17 listopada na świecie Dzień Czarnego Kota. Z tej okazji, chciałam się dowiedzieć, jak to jest z przesądami w Belgii. Wiem już, że osoby mieszkające w Polce są bardzo przesądne. Wiem także, że Holendrzy wierzą w przedmioty przynoszące szczęście i wydarzenia, które mogą być zapowiedzią nieszczęść. Jak na przykład świętujący dziś czarny kot. Wiedząc to wszystko, musiałam jeszcze dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja przesądów w Belgii.

Okazuje się, że również w tym kraju wiele osób wierzy w nadprzyrodzoną moc nie tylko przedmiotów i wydarzeń, ale również pokładają wiele zaufania w osoby kontaktujące się z innym wymiarem. Belgowie często odwiedzają medium i różnego rodzaju uzdrowicieli. Przeprowadzono nawet badania, które wykazały, że jeden na 5 Belgów jest przesądny, ponieważ wizyty u tych osób również zaliczono do zabobonów. Dlaczego jest to ważne? Ponieważ niestety łączy się to także z tym, że osoby te mogą łatwiej paść ofiarami sprytnych oszustów.

Podczas moich poszukiwań, dowiedziałam się, że Belgowie przypisują szczególną wagę liczbom. Widać to szczególnie, gdy obserwuje się gry losowe.

Belgowie w totolotka grają znacznie częściej, gdy data jest szczególna i wcale 13 w piątek nie musi być wtedy pechowym dniem.

Nie znalazłam wielu specyficznych dla Belgii przesądów, może z wyjątkiem tego, że w kraju tym wierzy się, że zrywając maki można przyciągnąć błyskawice.

Znalazłam za to informacje, że we Włoszech ludzie wierzą w to, że spotkanie zakonnicy przynosi pecha. W Turcji nie żuje się gumy po zmroku. Mieszkańcy Ukrainy są przekonani, że jeśli rankiem spotkają księdza, cały dzień będzie zmarnowany. W Rosji 13 w piątek ludzie tak bardzo obawiają się pecha, że nie wychodzą z domów. Jeden z bardziej dziwnych przesądów o których się dowiedziałam, to ten pochodzący z Islandii. Ponoć ludzie tam mieszkający, wierzą, że jeśli na progu będzie się robić na drutach, zima potrwa znacznie dłużej. Innym interesującym przesądem jest ten pochodzący z Hiszpanii. Podobno mieszkańcy tego kraju wierzą, że w żadnym przypadku nie można kłaść kapelusza na łóżku, chyba że jest się księdzem, który przychodzi dać sakrament ostatniego namaszczenia.

Niektóre zabobony mają logiczne wytłumaczenie. Na przykład, dlaczego uważa się, że zbicie lustra przynosi 7 lat nieszczęścia? Ponieważ kiedyś, bardzo dawno temu, lustra były tak drogie, że aby nabyć nowe, należało zbierać pieniądze przez kolejne 7 lat.

Nie wiem, czy to wszystko prawda, ponieważ przeszukując różne źródła, dowiedziałam się, że Polacy, gdy znajdą czterolistną koniczynę na szczęście ją zjadają. Nigdy o tym nie słyszałam, ale być może gdzieś...

A po co nam potrzebne są przesądy? Aby czuć, że mamy kontrolę nad tym, nad czym kontroli nie ma się wcale. A zatem, co szkodzi czasem dopomóc naszemu szczęściu, albo odpędzić nieszczęście? Te wszystkie poszukiwania informacji na temat przesądów, przypominały mi anegdotę o Nielsie Bohrze. Ten duński fizyk oraz laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki powiesił nad drzwiami swego wiejskiego domu podkowę. Wszyscy znają przesąd, że podkowa przynosi szczęście. Naukowiec w swym domu regularnie przyjmował gości i jeden z nich, zaczął drwić z Bohra, że tak wielki uczony nie może przecież wierzyć w podkowę. Gospodarz odparł, że nie wierzy, ale ponoć nie ma to znaczenia, bo podkowa przynosi szczęście również tym, którzy w nią nie wierzą.

Jaki z tego wniosek? Lepiej nie ryzykować. 

 

Widzimy się za tydzień... przy porannej kawie.

Agnieszka

 


24.11.2019 Niedziela.BE

(as) 

 

Subscribe to this RSS feed