Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (poniedziałek 5 maja 2025, www.PRACA.BE)
Belgia: Coraz częściej ubezpieczamy swoje rowery!
Polska: Kleszczowe zapalenie mózgu nie odpuszcza. Trzeba się szczepić
Mieszkańcy Belgii zaoszczędzili w 2024 roku mniej niż inni Europejczycy!
Belgia: Niezapowiedziane kontrole w niderlandzkich szkołach
Niemieccy producenci samochodów odnotowują ogromny spadek zysków!
Belgia: Gandawa też zmaga się z przepełnionymi więzieniami
Słowo dnia: Mei
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (niedziela 4 maja 2025, www.PRACA.BE)
W Brukseli otwarto „Muzeum Frytek"!
Redakcja

Redakcja

Belgia: 120 euro mandatu za palenie w samochodzie?

Kto będzie palić papierosy w samochodzie, w którym znajdują się również dzieci, będzie mógł zostać ukarany mandatem w wysokości 120 euro – projekt ustawy z takim zapisem przedstawili posłowie Open Vld, partii flamandzkich liberałów.

- Najważniejsze to wysłać jasny sygnał. Dzieci są szczególnie mocno podatne na bierne palenie i jest to bardzo szkodliwe dla ich zdrowia – powiedział dziennikowi „Het Laatste Nieuws” Dirk Janssen z Open Vld, jeden z autorów projektu ustawy.

Szanse na to, że ustawa zostanie uchwalona, są duże. Według jej autorów projekt może liczyć na poparcie minister zdrowia Maggie De Block. Także posłowie chadeckiego CD&V są zwolennikami tego rodzaju rozwiązania.

Nowa ustawa pozwoli karać kierowców palących papierosy w samochodzie, w którym znajdują się dzieci do lat 16. Mandat za takie wykroczenie miałby wynieść 120 euro. Kierowcy, którzy nie zapłaciliby kary, trafialiby do sądu, gdzie groziłaby im grzywna w wysokości od 156 euro do nawet 6.000 euro.

Autorzy projektu mają nadzieję, że głosowanie nad ustawą odbędzie się jeszcze przed wakacjami 2016 roku, informuje dziennik „Het Laatste Nieuws”.

 

10.02.2016 ŁK Niedziela.BE

Belgia: Otwarcie nowego tunelu kolejowego planowane na 5 kwietnia

Będący częścią Regional Express Network tunel kolejowy, pozwalający podróżować bezpośrednio z dworca Brussels-Schuman w Dzielnicy Europejskiej do lotniska Zaventem w Brabancji Flamandzkiej, ma zostać otwarty 5 kwietnia 2016 roku. Trasa miała zostać uruchomiona w grudniu ubiegłego roku, jednak na skutek podwyższonej alertu terrorystycznego otwarcie zostało przesunięte.

Przed otwarciem tunelu mają zostać przeprowadzone procedury awaryjne. Podczas ćwiczeń nastąpi symulacja poważnego incydentu na trasie pociągu angażująca wszystkie urządzenia awaryjne. W testowaniu nowego tunelu weźmie udział 100 statystów. Jeśli nowy tunel spełni wszystkie wymogi, od 5 kwietnia będzie nim jeździć 8 pociągów na godzinę.

Opóźnienie otwarcia tunelu spowodowane było podwyższonym zagrożeniem terrorystycznym, które wymagało pracy personelu ratowniczego niezbędnego w przypadku ewentualnej awarii tunelu.

 

10.02.2016 MŚ Niedziela.BE

Polska: Żadna ustawa nie zablokuje AliExpressu

Wstępniak: bez obaw, żadną ustawą nie zlikwiduje się zakupów online z Chin. 

W ciągu ostatnich dwóch lat prywatny import z Chińskiej Republiki Ludowej stał się jednym z ważniejszych źródeł zaopatrzenia Polaków we wszelkiego chyba rodzaju artykuły przemysłowe. Ceny nie do pobicia, coraz szybsze dostawy, niezły kontakt z klientem – po okresie początkowej nieufności, szybko przekonaliśmy się do towarów z Państwa Środka. Zarazem też staliśmy się jednym z ważniejszych krajów dla chińskich sprzedawców. Jak mówił mi menedżer z pewnej produkującej smartfony firmy z Kantonu, przez AliExpress już 10% ich produkcji trafiać miało na rynek polski. Trudno się temu dziwić – przeciętnie zarabiający Hans Schmidt bez wyrzeczeń kupi iPhone'a lub Samsunga Galaxy, dla typowego Jana Kowalskiego te flagowe telefony są poza zasięgiem, tymczasem Chińczycy oferują coś, na co nas stać – i co z roku na rok jest coraz lepsze, coraz mniej ustępuje sprzętowi znanych marek. Od kilku dni jednak w środowisku ludzi zainteresowanych zakupami z Chin mówi się, że to już „koniec”. Poszukujący pieniędzy na realizację swoich programów społecznych rząd miałby za pomocą nowego parapodatku zakończyć prywatne zamówienia w chińskich sklepach internetowych. I co, jest się czego bać, czy to tylko burza w szklance wody?

Na wstępie muszę powiedzieć, że zawsze odczuwam takie miłe rozbawienie na myśl o wszystkich tych, co przekonani są, że ustawą, regulacją czy dekretem można cokolwiek zmienić na dłuższą metę w rzeczywistości społecznej – i nie tylko społecznej. Konsekwencje zapowiadanej ustawy o podatku od sprzedaży detalicznej postawiłbym więc w tym samym rzędzie, co klasyczny stalinowski dekret zakazujący badań w zakresie genetyki (burżuazyjnej pseudonauce należy powiedzieć „nie”), zniesienie ustawą narkotyków (nie mówiąc już o znoszeniu ustawą ubóstwa), czy też likwidowanie piractwa za pomocą instrumentów prawnych. W takich sytuacjach możemy tylko obserwować narastający rozdźwięk między rzeczywistością a pomysłami ustawodawców, przekonanych, że mogą regulować społeczny żywioł literkami za pomocą słów zapisanych na urzędowym papierze.

Co więc takiego obiecuje nam rząd premier Szydło w dziedzinie międzynarodowego handlu internetowego? Przede wszystkim pospiech – wszystko to dzieje się w „specjalnym trybie”, by skrócić czas prac nad projektem. Minister Finansów Paweł Szałamacha już ogłosił, że jest to jeden z priorytetów, w pracach nad którym zachowano szybkie tempo i pełną mobilizację do pracy. I nic dziwnego, budżet chce w ten sposób pozyskać dodatkowe 2 mld złotych, by mieć z czego rozdać po te 500 zł miesięcznie dla beneficjentów rządowego programu socjalnego.

Najciekawiej wyglądają przepisy dotyczące sprzedawców zagranicznych. Według pozyskanej przez Puls Biznesu treści projektu ustawy, przewoźnik musi uzyskać od nadawcy oświadczenie o uiszczeniu podatku polskiego podatku (lub wyłączeniu z opodatkowania). Jeśli poświadczenia takiego brakuje, to przewoźnik miałby zapłacić podatek ryczałtowy – w wysokości 50 zł od przesyłki. Po wprowadzeniu nowej ustawy sama procedura wysłania towaru do Polski stałaby się upiornie skomplikowana, o ile w ogóle możliwa do przeprowadzenia. Jeśli bowiem wczytamy się w zapisy projektu Ministerstwa Głupich Kroków Ministerstwa Finansów, musimy dojść do wniosku, że oto zagraniczny sprzedawca musiałby:

1. ustalić, jaki odsetek jego obrotów przypada na klientów z Polski,

2. ustalić, jaki odsetek sprzedaży dla Polaków przypada na niedziele i polskie (bo chyba nie chińskie?) święta, wtedy bowiem obowiązuje wyższa stawka podatku,

3. zmienić oprogramowanie swojego sklepu tak, by naliczało klientom z Polski różne ceny w zależności od daty sprzedaży,

4. wypełnić polski PIT i międzynarodowym przelewem uiścić podatek dla polskiego fiskusa,

5. przygotować po polsku oświadczenie o uiszczeniu podatku, które będzie dołączane do każdej przesyłki,

6. i wyjaśnić sobie przy okazji mnóstwo „drobiazgów”, takich jak kwestia liczenia obrotu, zastosowania czasu lokalnego czy polskiego, uznawania za przeprowadzanie transakcji dnia zamówienia czy dnia dostawy.

Dla Ministerstwa Finansów to wszystko betka. W uzasadnieniu projektu znalazło się dość zabawne zdanie:

Poprzez nieznaczne zmodyfikowanie stron internetowych,
za pomocą których dokonują oni sprzedaży, podatnicy (zagraniczni)
uzyskają pełną informację co do ich zobowiązań podatkowych.
Umożliwi im to odpowiednią alokację tego obciążenia.

Oczywiście Ministerstwo nie planuje przy tym żadnej akcji informacyjnej, nikt tu nie będzie edukował chińskich sprzedawców w zakresie polskich przepisów podatkowych. Czego więc możemy się spodziewać? Moim zdaniem – krótkoterminowego chaosu, który po kilku miesiącach przekształci się w sprawny mechanizm omijania urzędniczej chciwości.

Na początku będzie trudno. Jako że żadna paczka z Chin nie będzie miała żądanego przez MinFin oświadczenia, opłatą 50 zł zostanie obciążony przewoźnik. Firmy kurierskie szybko odmówią takich przesyłek przyjmowania. Gorzej będzie z pocztą – chińska poczta nie zapłaci, polska poczta też nie zapłaci, więc przesyłki utkną na granicy i będą zwracane do ChRL. Sprzedawcy nie będą wiedzieli, dlaczego ich przesyłki wracają (zapewne adnotacja o braku oświadczenia będzie w powszechnie niezrozumiałym języku polskim). Klienci, wściekli że przesyłki, za które już zapłacili, do nich nie dotarły, będą otwierać spory w AliExpresie, w większości pewnie rozstrzygane na korzyść sprzedawców, mających przecież spisane w powszechnie zrozumiałym w kraju macierzystym języku dokumenty, potwierdzające nadanie przesyłki.

W kolejnym etapie możemy spodziewać się blokowania sprzedaży do Polski przez mających dość problemów sprzedawców. Legalistycznie nastrojone mózgi wielu polskich komentatorów nie potrafią sobie jednak wyobrazić dalszych etapów, nadchodzących wbrew literze ustawy, a całkiem wręcz naturalnych do elastycznej postawy drobnych chińskich handlarzy. Przesyłki ze sklepów nie docierają do Polski? Nic nie szkodzi, ta przesyłka nie jest z żadnego sklepu, to tylko ciocia Zhang Li wysyła drobne podarki dla siostrzeńca, o zadeklarowanej wartości nie przekraczającej kilku dolarów. Duża rodzina w Chinach to w końcu podstawa tradycyjnych konfucjańskich wartości, czemu nie mieć dalekich kuzynów w Polsce?

Celnicy nie zrobią znacząco więcej, niż robią dzisiaj, gdy znaczna część towarów z AliExpresu przechodzi bez cła, z zadeklarowaną wartością znacznie niższą od faktycznej, chyba że Ministerstwo wpadnie na pomysł znacznego wzmocnienia kadr na tym odcinku. Nawet wtedy jednak nie wszystko stracone. Wciąż sąsiadujemy z liberalną i przyjazną handlowi międzynarodowemu Republiką Czeską, wciąż też jesteśmy częścią strefy Schengen. Wystarczy, że pojawią się rzutcy inwestorzy, którzy w Czeskim Cieszynie uruchomią skład celny dla chińskich towarów na całą Europę Środkowo-Wschodnią. Alibaba już ma doświadczenie we współtworzeniu z lokalnymi partnerami takich rozwiązań – największym z nich jest Yihaitong, uruchomiony w Brazylii, by ułatwić Chińczykom sprzedawanie na protekcjonistycznym przecież rynku tego kraju.

Z działającą w Czechach platformą handlową Alibaby polskie władze niewiele zrobią – Schengen jest unią celną, więc na przesyłane w ramach krajów członkowskich towary dodatkowego cła nakładać nie można, obowiązują też umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, więc raczej nie wiadomo, w jaki sposób nasz MinFin chciałby opodatkować czeskiego partnera Alibaby. Skarga w Komisji Europejskiej zostałaby bez żadnych wątpliwości rozstrzygnięta na korzyść powoda, taki podatek uderza przecież w same fundamenty Unii Europejskiej.

Warto więc uzbroić się w cierpliwość i nie pogrążać w żalu, pamiętając o słowach Johna Gilmore'a: The Net interprets censorship as damage and routes around it (Sieć rozpoznaje cenzurę jako uszkodzenie i obchodzi ją). W globalnej, usieciowionej gospodarce stawianie barier handlowi międzynarodowemu nie może zostać rozpoznane inaczej, jak tylko próba jej uszkadzania. I takie próby będą regularnie obchodzone. Wierzącym zaś w siłę ustawy pozostaje jedynie przypomnieć, że za PRL-u obywatelom ustawą zakazano posiadania dewiz, zmuszając ich do oddawania dolarów czy marek państwu, które w zamian wydawało tzw. „bony PKO”. Starsi Czytelnicy zapewne pamiętają, jak bardzo społeczeństwo socjalistycznego kraju zakazem tym się przejęło i jak masowo swoje pieniądze władzy oddało.

Cała ta sprawa ma dziś jeszcze jeden, szerszy aspekt, dotyczący bezpieczeństwa prywatnego handlu w ogóle. O ile dziś osoby prywatne dysponują bardzo dobrymi metodami ochrony przekazu informacji przed nieupoważnionym dostępem, to w momencie, gdy wychodzimy poza świat cyfrowy, przechodząc do przekazu materii, jesteśmy w praktyce bezbronni przed pomysłami takimi, jak choćby ustawa o podatku od sprzedaży detalicznej. Na pytanie, „czy tak musi być”, odpowiem pytaniem „a korzystaliście kiedykolwiek z Ubera”?

To jedna z najciekawszych koncepcji, mających szanse zrewolucjonizować handel na całym świecie. Zamiast łatwych do kontrolowania firm kurierskich, tysiące niezależnych agentów, działających w ramach paradygmatu Sharing Economy, przekazują sobie paczki w fizycznej sieci P2P. To co początkowo było tylko akademickimi rozważaniami, znajduje już pierwsze biznesowe implementacje, sprawdzające się szczególnie dla przesyłek o niewielkiej wartości. Amazon pracuje nad usługą On My Way, w Ameryce Południowej rośnie sieć o nazwie Entrusters, w Czechach coraz większą popularność zdobywa Packmule.it, inne ciekawe projekty to Shipizy oraz Jib.li. W połączeniu z rozwojem kryptowalut tworzą one podwaliny dla zupełnie nowego typu handlu, którego uregulowanie wbrew oczekiwaniom rynku może okazać się niemożliwe.

 

Miejmy nadzieję tylko, że mające problemy z opodatkowaniem handlu polskie władze nie wpadną wówczas na pomysł opodatkowania czytania publikacji w Sieci. A byłby to przecież to całkiem sprytny podatek, pozwalający ograniczyć napływ niezdrowych pomysłów z zagranicy.


10.02.2016 Dobreprogramy.pl

 

Antwerpia: „Najpiękniejszy dworzec Europy”

Antwerpen-Centraal uchodzi za jeden z najpiękniejszych dworców kolejowych świata, dzięki czemu zwiedzanie tego miasta rozpoczyna się już w sekundę po wyjściu z pociągu.

Amerykański „Newsweek” uznał dworzec w Antwerpii za czwarty najpiękniejszy na świecie, według użytkowników portalu stedentripper.com Antwerpen-Centraal pod względem urody nie ma sobie równych w całej Europie, a amerykańsko-brytyjski portal mashable.com przyznał mu nawet tytuł najładniejszego ze wszystkich dworców świata. Trudno sobie wyobrazić ranking najpiękniejszych stacji kolejowych Europy czy świata, w którym nie uwzględniono tej antwerpskiej perełki architektonicznej. Nie zaskakuje więc, że przez niektórych mieszkańców gmach ten nazywany jest „kolejową katedrą” (Spoorwegkathedraal).

Obecny budynek dworca zbudowano na przełomie XIX i XX wieku, a przez ponad stulecie Antwerpen-Centraal było stację czołową, tzn. pociągi wyjeżdżać z niej mogły tylko w jednym kierunku. Zmieniło się to dopiero w 2007 roku, kiedy otwarto prowadzący pod dworcem tunel. Mimo że Antwerpia jest drugim największym miastem Belgii, jej główna stacja kolejowa jest dopiero piąta pod względem liczby pasażerów w kraju (wyprzedzają ją pod tym względem trzy brukselskie dworce oraz stacja Gent-Sint-Pieters w Gandawie).

Znajdujący się przy placu Królowej Astrid (Koningin Astridplein) gmach nie tylko z zewnątrz przypomina katedrę. Także w środku architektura robi wrażenie. Imponująca jest na przykład główna hala – kto wejdzie do niej po raz pierwszy, może pomyśleć, że pomylił budynki i wszedł do wielkiej kaplicy czy pałacu, a nie na dworzec. Zbudowano ją na początku XX wieku według planów architekta Louisa Delacenserie. Trudno ją przypisać do jakiegoś konkretnego stylu, jest to raczej dosyć monumentalna, eklektyczna mieszanka różnych architektonicznych mód. Delacenserie projektując tę halę inspirował się przede wszystkim dworcem w szwajcarskiej Lucernie oraz… rzymskim Panteonem. Na brak przestrzeni nie można tu narzekać, najwyższy punkt budynku, czubek kopuły nad główną halą, ma aż 75 metrów wysokości.

Wielki budynek okazał się być nie do końca praktyczny i po drugiej wojnie światowej był tak zaniedbany, że rozważano nawet jego wyburzenie. W 1975 r. przyznano mu na szczęście status zabytku, a w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku gruntownie odrestaurowano – dzięki czemu mieszkańcy Antwerpii i turyści odwiedzający to flamandzkie miasto również i dziś mogą podziwiać ten nietypowy, piękny dworzec.

 

09.02.2016 tekst i fotki ŁK Niedziela.BE, aktualizacja 04.08.2020

 

Subscribe to this RSS feed