Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Niemcy: Dodatkowe kontrole graniczne na Euro 2024
Polska: „Ostatnia Wieczerza” odkrywa tajemnicę końca świata. Kiedy nastąpi?
Belgia: Praca na część etatu? Częściej kobiety
28 marca – Międzynarodowy Dzień Żelków
Polska: Zmiany w pracach domowych i ocenach z religii. I to od razu po Wielkanocy
Belgia: W ciągu dekady liczba chrztów dorosłych podwoiła się
Belgia: Wynajmują mieszkania socjalne, choć mają nieruchomości za granicą. Są kary
Belgia: W zoo Planckendael na świat przyszła mała hiena!
Polska: Pacjenci chcą zniesienia skierowań do specjalistów. To niczego nie zmieni – ostrzegają specjaliści
Belgia: Zapisy na bieg na 20 km w Brukseli tymczasowo wstrzymane

Matsumoto: o życiu w Polsce, życzliwości Polaków i o tym, co bohaterów Sienkiewicza łączy z samurajami

PAP/Marcin Obara PAP/Marcin Obara PAP/Marcin Obara

Radca i Zastępca Ambasadora Japonii Hiroshi Matsumoto podczas wywiadu dla PAP w Ambasadzie Japonii w Warszawie. (obm/mgut) PAP/Marcin Obara

Właśnie dzięki życzliwemu nastawieniu Polaków do cudzoziemców postanowiłem zostać - wspomina radca i zastępca ambasadora w Ambasadzie Japonii w Warszawie Hiroshi Matsumoto, od ponad 30 lat związany z Polską. W rozmowie z Polską Agencją Prasową mówi o fascynacji polską kuchnią, o tym, czym zaskakują go kierowcy na ulicach Warszawy oraz co łączy bohaterów powieści Henryka Sienkiewicza z japońskimi samurajami.

PAP: Od jak dawna jest Pan związany z Polską?

Hiroshi Matsumoto: Od początku lat 80. Po raz pierwszy przyjechałem do Polski w lipcu 1982 roku, czyli w trakcie stanu wojennego. Pracowałem wtedy w japońskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Interesowałem się Europą Wschodnią. Zabiegałem o to, żeby poznać ten region. Chciałem przyjechać do Polski i pracować na rzecz relacji japońsko-polskich. Otrzymałem od rządu japońskiego stypendium, dzięki któremu przez dwa lata mogłem uczyć się w Polsce języka polskiego.

W roku 1982 najpierw znalazłem się w Łodzi, gdzie przez rok uczyłem się języka na specjalnych zajęciach dla obcokrajowców. Potem na kolejny rok przeniosłem się do Krakowa, byłem wolnym słuchaczem na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Instytucie Historii Sztuki. Bardzo interesowałem się wtedy historią architektury sakralnej w Polsce. W 1984 roku zostałem zatrudniony w Ambasadzie Japonii w Warszawie. Pracowałem tam aż do 1987 roku. Wtedy skończył się mój pierwszy pobyt w Polsce.

Drugi miał miejsce w latach 90., a trzeci - obecny - trwa od 2011 r. Są to więc trzy dłuższe pobyty, łącznie 11 lat. Z przerwami, w czasie których mieszkaliśmy z żoną w Tokio, a także, w związku z moją pracą dyplomaty, w Afryce - w Zambii i Malawi.

PAP: Pana żona jest Polką.

Hiroshi Matsumoto: Ma na imię Krystyna. Poznaliśmy się w połowie lat 80. na imprezie w gronie znajomych. Utrzymywałem z nią później kontakt, a wreszcie postanowiliśmy wziąć ślub. Stało się to w latach 90., podczas mojego drugiego pobytu w Polsce. Zorganizowano nam typowe polskie wesele. Tańczyliśmy do rana. Było bardzo miło. Wśród gości byli ówczesny ambasador Japonii w Polsce, razem z małżonką, i wszyscy pracownicy ambasady.

PAP: Pana pierwszy pobyt przypadł na okres stanu wojennego. Nie bał się Pan wtedy mieszkać w Polsce? Co sprawiło, że zdecydował się Pan zostać?

Hiroshi Matsumoto: Najpierw trochę się przestraszyłem - stan wojenny, represje, milicja. Polska gospodarka prawie upadła. W sklepach nie było prawie niczego. Codziennie miałem problemy ze zrobieniem podstawowych zakupów. Po zajęciach wędrowałem po mieście. Bardzo trudno było zdobyć jajka, a co dopiero mięso - tylko przez znajomości.

Ale mimo wszystko Polacy byli tak sympatyczni. Mieli tyle własnych kłopotów, trudności. Jednak byli bardzo serdeczni wobec obcokrajowców, otwarci na relacje z cudzoziemcami, zainteresowani tymi relacjami. Weseli. I odważni, krytyczni wobec otaczającej rzeczywistości. Pamiętam, ilu wysłuchałem wtedy dowcipów, w których Polacy krytykowali swoje władze, socjalizm. Opowiadano też dowcipy o Związku Radzieckim. Miałem dużo kontaktów z polskimi studentami. W Krakowie - bo wcześniej w Łodzi chodziłem do szkoły dla cudzoziemców. Właśnie dzięki nastawieniu Polaków do cudzoziemców postanowiłem zostać w Polsce.

Z wieloma znajomymi z Krakowa utrzymuję znajomość do dziś. Polacy są bardzo weseli. Pamiętam imprezy w akademiku. Życie było wtedy ciężkie, ale tak przyjemnie - lepiej - dzięki tym ludziom się czułem. Dbali, żebym nie był sam w czasie świąt. Na Boże Narodzenie i na Wielkanoc zapraszali mnie do siebie. Mówili: "Hiroshi, przyjdź do mojego domu, mama coś dobrego ugotuje". Przyjmowali mnie u siebie przez kilka dni, choć tak trudno było wtedy zdobyć na przykład wędlinę. Poznałem polską gościnność. Tak naprawdę nie czułem się u nich jak gość, tylko jak członek rodziny. Bardzo miło to wspominam.

PAP: Pan i Pana żona łączycie w swoim życiu codziennym obyczaje japońskie i polskie. Czy łatwo było się wzajemnie dostosować?

Hiroshi Matsumoto: W każdym małżeństwie zdarzają się kłótnie - to są, że tak powiem, "sytuacje międzynarodowe". W małżeństwie, w którym mąż i żona wywodzą się z innych kultur, trzeba szanować kulturę partnera. Inaczej trudno utrzymać małżeńską więź. Ja przed ślubem mieszkałem w Polsce, więc poznałem już polskie obyczaje.

Małżonka, gdy po raz pierwszy po ślubie zamieszkaliśmy razem w Tokio, miała na początku pewne kłopoty w kontaktach z Japończykami. Powodem była bariera językowa. Żona nie znała japońskiego, a bez znajomości języka trudno jej było tam mieszkać. Jechać do Japonii na tydzień jako turysta to co innego niż tam mieszkać.

Mamy jednego syna. Syn uczył się wtedy w szkole podstawowej w Tokio. Trzeba było chodzić na wywiadówki. Żona zapisała się na specjalne zajęcia, żeby uczyć się języka. Potem nawiązała wiele kontaktów, na przykład z innymi matkami. Żona ma w ogóle otwartą osobowość, więc dość łatwo nawiązuje kontakty, co pomogło - bardzo wiele zależy od charakteru. Po jakimś czasie, w sumie dość szybko, przyzwyczaiła się do życia w Japonii.

PAP: Czy w Waszym domu łączycie kuchnię polską i japońską?

Hiroshi Matsumoto: Mamy kuchnię "kompromisową". Czasami żona przygotowuje potrawy japońskie, ale nie przez cały czas. Ja bardzo lubię polskie jedzenie. Kotlety schabowe, bigos, żurek, flaki. Bardzo lubię polskie potrawy wigilijne i dania z makiem na Wielkanoc.

Żona lubi kuchnię japońską. Przyzwyczaiła się, kiedy mieszkaliśmy w Japonii. Ale kiedy latała do Polski - na święta albo na wakacje - zawsze wracała potem do Tokio z polskimi kiełbasami i szynką w walizce. Ja zawsze, kiedy tylko otworzyłem tę walizkę po powrocie żony do domu, od razu czułem piękny zapach. Teraz mieszkam w Warszawie, te kiełbasy mogę dostać w każdej chwili w sklepie, więc nie ma już takiego entuzjazmu. Ale pamiętam czasy z Tokio, jak cieszyłem się, kiedy ona wracała z Polski z tą walizką.

PAP: Wspominał Pan, że kłopotem żony, kiedy starała się dostosować do japońskiej kultury, była na początku nieznajomość języka. A czy w Pana przypadku też były jakieś problemy? Czy coś Pana w Polakach zaskakiwało, czegoś nie mógł Pan zrozumieć?

Hiroshi Matsumoto: Kiedy po raz pierwszy byłem w Polsce w latach 80. nie mogłem zrozumieć zachowania sprzedawczyń w sklepach. Aż tak niesympatyczne! W Japonii jest powiedzenie: "klient to bóg". Klienci w japońskich sklepach są bardzo szanowani. Sprzedawczynie kłaniają się, witają. Kiedy klient pyta, muszą mu grzecznie odpowiedzieć. A w Polsce w latach osiemdziesiątych - bo teraz polskie sprzedawczynie są już zupełnie inne - pytam o coś i słyszę: "jestem zajęta". I tak dalej. Byłem zaszokowany takim zachowaniem: czy ona naprawdę chce coś sprzedać?

Ale to była cecha związana z ówczesnym systemem gospodarczym, sprzedawczyniom "nie zależało". Ciężko mi było przyzwyczaić się do tamtych sklepowych obyczajów. Dlatego na początku nie lubiłem chodzić do sklepów, bo zdarzały się nieprzyjemne reakcje. Teraz jest oczywiście całkiem inaczej, sklepy mają mieć zyski, więc każdy sprzedający się stara.

PAP: Japończycy postrzegani są przez Polaków jako spokojni, uporządkowani, nie uzewnętrzniający emocji. Polacy są natomiast ekstrawertyczni, cechuje ci "ułańska fantazja", nierzadko brawura. Dostrzega Pan jakieś podobieństwa między nami? Coś nas łączy?

Hiroshi Matsumoto: Na pewno silne poczucie więzi z rodziną. I Polacy, i Japończycy są bardzo rodzinni. Polacy faktycznie są ekstrawertykami, są otwarci, weseli. Choć jednocześnie - podobnie jak Japończycy - często czują się skrępowani w różnych sytuacjach. Polacy zwracają uwagę na innych, są pomocni i sami okazują wdzięczność za udzieloną pomoc. Jeśli pomoże się Polakowi, on to długo pamięta.

PAP: A różnice?

Hiroshi Matsumoto: Japończycy lubią porządek, przestrzeganie przepisów, reguł. Widać to na japońskich ulicach. Kiedy jedzie się samochodem przez centrum Tokio każdy trzyma się swojego pasa. I jeśli jest przepis, że jedziemy z maksymalną prędkością 60 km/h, to wszyscy jadą 60 km/h. To jest efektywne, bo ruch jest wtedy płynny.

Polscy kierowcy są mniej przewidywalni. Są tacy, którzy - kiedy obowiązuje prędkość 60 km/h - jadą 120 km/h oraz tacy, którzy jadą 40 km/h. Polacy na ulicach są dość nerwowi, widać to po sposobie prowadzenia auta. Zastanawia mnie często, po co ci ludzie tak się spieszą. Jeśli Japończyk nie chce się spóźnić, na wszelki wypadek wyjeżdża z domu 10-15 minut wcześniej i potem może jechać spokojnie, bez nerwów, właśnie te 60 km/h. Na ulicach w Warszawie czuję natomiast pewną nerwowość, czasem trzeba bardzo uważać.

PAP: Jak spędza Pan w Polsce weekendy?

Hiroshi Matsumoto: Mam oczywiście obowiązki rodzinne. Weekendy spędzam z najbliższymi. Syn mieszka w Polsce. W weekendy mam poza tym dość często wyjazdy służbowe, poza Warszawę. Jestem zapraszany na różne uroczystości, otwarcia imprez. To są często imprezy sportowe poświęcone sztukom walki. Zaskoczyło mnie, jak popularne są w Polsce japońskie sztuki walki - karate, judo, a ostatnio nawet sumo. Średnio dwa razy na miesiąc przychodzi do nas do ambasady zaproszenie na otwarcie tego typu imprezy w jakiejś miejscowości. Staram się tam bywać. Sam nie uprawiam karate ani judo. Ale organizatorom tych imprez zależy, żeby byli na nich obecni Japończycy.

PAP: Angażuje się Pan intensywnie także w promocję japońskiej kultury. W marcu współorganizował Pan na przykład przegląd nowego kina japońskiego "Nieznane oblicza Japonii" w warszawskim kinie Iluzjon, które należy do Filmoteki Narodowej.

Hiroshi Matsumoto: Frekwencja na tamtych seansach była znakomita. W Polsce jest duże zainteresowanie kulturą japońską. Japończycy też interesują się kinem polskim, oczywiście najbardziej znany jest Andrzej Wajda.

W Polsce zainteresowanie kulturą japońską, a także japońskim językiem jest bardzo duże w porównaniu do innych krajów europejskich. Znajomość języka japońskiego wśród polskich studentów jest na wysokim poziomie. Cztery uniwersytety prowadzą studia japonistyczne: Warszawski, Jagielloński, a także Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. Są też prywatne szkoły.

Co roku ambasady japońskie na całym świecie organizują wspólny egzamin dla cudzoziemców ze znajomości języka japońskiego. Zwycięzcy są uprawnieni do otrzymania stypendium, dzięki któremu mogą przez jakiś czas studiować w Japonii. W ubiegłym roku najwięcej studentów przyjętych dzięki tym stypendiom było właśnie z Polski. Wyprzedzili nawet studentów chińskich, a pismo chińskie i pismo japońskie mają przecież takie same znaki.

PAP: Wracając do polskiej kultury, czy ma Pan ulubione polskie filmy?

Hiroshi Matsumoto: "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana - oglądałem ten film chyba dziesięć razy. Bardzo lubię kino historyczne, szczególnie na podstawie literatury Sienkiewicza: "Ogniem i mieczem", "Potop", "Pana Wołodyjowskiego". Oczywiście polscy rycerze, szlachcice są zupełnie inni niż japońscy samuraje - ale są bardzo podobne zachowania, charaktery i wyznawane wartości, jak na przykład honor.

 


Rozmawiała: Joanna Poros, Polska Agencja Prasowa

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież