Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Hałas wokół lotniska w Brukseli niemal wrócił do poziomu sprzed pandemii
Polska: To będzie piekło. Zbliża się koszmarnie upalne lato
Wycieczka z Belgii do Paryża z polskim przewodnikiem, 28-30 czerwca 2024
Niemcy: Trwa śledztwo w sprawie prania pieniędzy przez prawicowego polityka
Polska: Więcej pieniędzy! To dobra wiadomość do wielu osób. Wzrosły progi dochodowe
Belgia: Wokół zakładu 3M dojdzie do „wymiany” 137 tys. ton gleby
Belgia: Pogoda na sobotę 18 maja (Bruksela, Antwerpia, Brugia)
Belgijska skrzypaczka w półfinale Konkursu Królowej Elżbiety
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (sobota 18 maja 2024, www.PRACA.BE)
Film „Putin”, w reżyserii Patryka Vegi [zobacz ZWIASTUN 2:30min]
Redakcja

Redakcja

Website URL:

Belgia: Miejsca w żłobkach? Aż tyle ich brakuje

Co trzeciemu rodzicowi z Flandrii i Brukseli, który w ubiegłym roku szukał miejsca w żłobku dla dziecka, nie udało się go znaleźć - poinformował dziennik „De Tijd”.

W 2022 r. we Flandrii, a więc w północnej niderlandzkojęzycznej części Belgii oraz w Regionie Stołecznym Brukseli miejsc w żłobkach szukało ponad 40,5 tys. rodziców. Około 15,2 tys. z nim nie udało się ich znaleźć.

Oznacza to, że 37% rodziców szukających miejsc w żłobkach w 2022 r. musiało odejść z kwitkiem. Już od lat mówi się, że w Belgii brakuje miejsc w żłobkach i innych placówkach, zajmujących się opieką nad małymi dziećmi. Jak widać, problem ten wciąż jest bardzo wielki.

Pomiędzy poszczególnymi regionami występują na tym polu zauważalne różnice. We Flandrii najgorzej pod tym względem wypadają prowincje Limburgia i Flandria Wschodnia. W tych prowincjach aż 41% rodziców usłyszało w 2022 r., że dla ich dzieci nie ma miejsca w żłobkach.

We Flandrii Zachodniej, Brabancji Flamandzkiej i w prowincji Antwerpia odsetek ten wyniósł 35%, a w Regionie Stołecznym Brukseli 38% - poinformował flamandzki dziennik „Het Laatste Nieuws”.

11.07.2023 Niedziela.BE // fot. Shutterstock, Inc.

(łk)

Polska: Mamy prawo nie przyjąć mandatu. Czy zawsze nam się to opłaca?

W Polsce kierowca ma prawo do odmowy przyjęcia mandatu, a policjant ma obowiązek poinformować go, że może to zrobić. Co jednak czeka kierowcę, który odmówi funkcjonariuszom?

Wprowadzenie nowego taryfikatora zaostrzyło kary za wykroczenia drogowe. Zrozumiałe jest więc, że wielu kierowców zastanawia się nad odmową przyjęcia mandatu. W końcu nie jest to obowiązek.

Setki, a nawet tysiące złotych

W Polsce mandaty mogą nałożyć różne organy. Najczęściej jednak robią to policja i straż miejska.

Wartości mandatów są różne – mogą to być setki złotych za relatywnie niewielkie przewinienia. A nawet tysiące, jeśli przeskrobiemy coś o wiele poważniejszego.

Gdy kierowca odmówi przyjęcia mandatu, sprawa trafi do sądu. A tu może być gorzej.

Proces sądowy po odmowie przyjęcia mandatu

Jeżeli kierowca odmówi przyjęcia mandatu lub złoży sprzeciw od wyroku nakazowego (wydanego bez udziału kierowcy), wtedy odbędzie się rozprawa sądowa. Podczas rozprawy sędzia przeanalizuje okoliczności zdarzenia i dowody w sprawie. Kierowca ma możliwość przedstawienia swojej wersji wydarzeń. Oczywiście może korzystać z pomocy adwokata. Rozprawa odbywa się w sądzie rejonowym właściwym dla miejsca popełnienia wykroczenia.

Jeśli sąd uzna, że nie mamy racji, może teoretycznie nałożyć na nas grzywnę nawet do 30 tys. zł, choć tak wysoka kara w praktyce jest bardzo rzadka.

Zgodnie z prawem przysługuje nam odwołanie od wyroku pierwszej instancji. Jeśli się z nim nie zgadzamy. Wtedy nasza sprawa ponownie trafi na wokandę, tym razem sądu odwoławczego.

Jak odmowa przyjęcia mandatu wpływa na punkty karne?

Obecnie obowiązuje 2-letni termin przedawnienia punktów karanych. Zaczyna się dopiero w momencie, kiedy zapłacimy mandat.

W przypadku odmowy przyjęcia mandatu kierowca musi więc uzbroić się w cierpliwość, bo postępowanie sądowe może potrwać od kilku miesięcy do nawet ponad roku. Po uprawomocnieniu się wyroku kierowca ma 30 dni na zapłacenie grzywny i dopiero od tego momentu zaczynają biec 2 lata przedawnienia punktów karnych.

15.07.2023 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. Canva

(sl)

Polska: Zalando i Media Markt mają kłopoty. To pierwsze takie kary po wejścia nowych przepisów

Wielkie internetowe firmy na celowniku Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Chodzi o podawanie najniższych cen z 30 dni.

Od 1 stycznia 2023 roku – przypomnijmy – obowiązuje w Polsce prawo, które nakazuje sprzedawcom, żeby obok promocyjnej ceny produktu podawać jego najniższą cenę z ostatnich 30 dni. Dla klientów to świetne rozwiązanie, dla sklepów mniej przyjemne.

Te przepisy oznaczają bowiem koniec sztucznie pompowanych promocji i obniżek. Nie można już udawać, że np. ser potaniał, kiedy w rzeczywistości jego cena się nie zmieniła. Albo – co gorsza – ten ser jeszcze niedawno był tańszy.

„Najniższa cena z 30 dni przed wprowadzeniem obniżki to teraz jedna z najważniejszych informacji dla konsumentów. Jest podstawą, do której musi odnosić się aktualna promocja. Obowiązek jej podawania ma ułatwić kupującym podejmowanie decyzji zakupowych i weryfikację rzeczywistej korzyści cenowej” – przypomina Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

UOKiK śledzi poczynania sprzedawców

Wydawało się, że przedsiębiorcy podporządkują się tym przepisom. Okazuje się, że tak nie jest.

UOKiK regularnie śledzi poczynania sprzedawców. Zarówno tych stacjonarnych, jak i internetowych. Urząd już wystosował ponad 60 tzw. miękkich wystąpień dotyczących prezentowania obniżek. W toku jest 12 postępowań wyjaśniających w sprawie sklepów stacjonarnych.

– Najwięcej błędów zauważyliśmy w zakresie uwidaczniania cen, w tym najniższej z ostatnich 30 dni przed obniżką. Po pół roku obowiązywania nowych zasad ruszamy z zarzutami względem pierwszych 4 przedsiębiorców, nie wykluczając jednak kolejnych. Chcemy zapobiec dalszemu łamaniu praw konsumentów, ponieważ wyeliminowanie „żonglerki cenami” oraz dostarczenie kupującym rzetelnego punktu odniesienia w postaci najniższej ceny z ostatnich 30 dni przed obniżką było głównym celem wprowadzonych zmian prawnych – podkreśla Tomasz Chróstny, prezes UOKiK.

Te firmy mogły wprowadzać konsumentów w błąd

Teraz UOKiK ocenia, że Zalando, Media Markt, Sephora i Glovo, przedstawiając promocje, mogli wprowadzać konsumentów w błąd. Urząd zarzuca im, że nie podawali najniższej ceny sprzed 30 dni. Zdarzała się też nieczytelna informacja. Na liście zarzutów jest jeszcze nieuwzględnianie w aktualnej promocji odniesienia do tej ceny.

„Niedopuszczalne jest, aby konsumenci dostawali komunikat o dużej obniżce procentowej bądź kwotowej, gdy w praktyce promocja nie jest dla nich korzystna w porównaniu do najniższej ceny z 30 dni przed jej wprowadzeniem.

Kwestionowana praktyka dotyczy sytuacji, gdy kupujący kuszeni są wielkimi rabatami, a najniższa cena produktu lub usługi z 30 dni przed wprowadzeniem promocji nie pokazuje obniżki, a czasem wręcz świadczy o podwyższeniu ceny” – podkreśla UOKiK.

I dodaje: „Takie działania przedsiębiorców mogą wprowadzać konsumentów w błąd. Przykładowo użytkownik e-sklepu mógł zobaczyć ofertę promocyjną bluzy damskiej dostępnej za 178 zł w rzekomo okazyjnej cenie, niższej o 15 proc. od „ceny początkowej”. Tymczasem przy porównaniu tej obniżki do najniższej ceny z 30 dni przed jej wprowadzeniem okazywało się, że cena jest aktualnie o 55 proc. wyższa”.

Pierwsze takie zarzuty

Nie można także – prezentując starą cenę – używać małej czcionki, słabo widocznego koloru w zestawieniu z wyrazistymi komunikatami o cenie aktualnej lub o wielkości rabatu. Na stronach internetowych narzędzia do wyszukiwania obniżek powinny odnosić się do najniższej ceny z 30 dni przed obniżką.

„W przypadku stwierdzenia naruszenia zbiorowych interesów konsumentów Prezes UOKiK może nakazać zmiany niedozwolonej praktyki oraz nałożyć karę w wysokości do 10 proc. rocznego obrotu” – przypomina UOKiK.

I zaznacza, że to pierwsze takie zarzuty od czasu wprowadzenia nowych przepisów.

15.07.2023 Niedziela.BE // źródło: News4media // fot. iStock

(sl)

Polska: Lekarze nie chcą limitu na e-recepty. Dlatego będzie protest

Minister Zdrowia wydał wojnę nadużyciom w wydawaniu e-recept. W odpowiedzi rzecznik praw obywatelskich ocenia, że może to ograniczać prawa pacjentów.

E-recepty – przypomnijmy – zostały wprowadzone w Polsce w 2019 roku. Dzięki temu nie trzeba iść do apteki z druczkiem, a przy kasie podaje się kod recepty i swój numer PESEL.

E-recepty mają też inną zaletę. Często (chociaż nie przy każdym leku) nie trzeba iść do lekarza, bo lek można przepisać zdalnie – bez osobistej wizyty.

Minister atakuje

Nie jest też tajemnicą, że wydawanie takich recept jest nadużywane. Część lekarzy zrobiło sobie z tego solidne źródło dochodu. Biorą pieniądze za wystawienie e-recepty, a potem produkują je w hurtowych ilościach.

Co w tym złego? Choćby to, że często leki trafiają do osób, które ich nie potrzebują, a inni pacjenci szukają specyfików po aptekach, bo zaczyna ich brakować.

Dlatego Adam Niedzielski, minister zdrowia, wprowadził nowe zasady. Od 3 lipca obowiązuje limit na recepty. Lekarz może wystawić ich maksymalnie 300 dla 80 pacjentów w ciągu 10-godzinnego dyżuru.

W 2 dni 283 lekarzy próbowało przekroczyć granicę 300 recept dla więcej niż 80 pacjentów w ciągu tylko 10 godzin swojej pracy. Większość to pracownicy tzw. receptomatów. Rekordzista chciał wystawić w dwa dni 60 tys. recept – ogłosił sukces Niedzielski.

Lekarze kontratakują

„Samorząd lekarski stanowczo protestuje przeciwko ograniczaniu praw pacjentów do świadczeń opieki zdrowotnej i arbitralne ustalanie sposobu w jaki lekarz może używać narzędzi takich jak e-recepta, żeby świadczyć pomoc chorym.

Domagamy się również niezwłocznego wycofania się z wprowadzania limitów wystawianych recept i wypracowanie rozwiązań systemowych w porozumieniu ze środowiskiem lekarskim” – to fragment stanowiska Naczelnej Izby Lekarskiej, która też chce walczyć z receptomatami, ale ma inny, niż Niedzielski, pomysł.

Medycy proponują zmiany w prawie. Chcą, żeby recepty elektroniczne można było wystawiać albo po osobistym zbadaniu pacjenta, albo po zbadaniu pacjenta za pośrednictwem systemów teleinformatycznych lub połączeniu z obrazem i dźwiękiem.

„Wyjątki od tej zasady będą dotyczyły recept wystawianych przez lekarzy i pielęgniarki w warunkach kontynuacji leczenia, jeżeli jest to uzasadnione stanem zdrowia pacjenta odzwierciedlonym w dokumentacji medycznej, do której osoba wystawiająca receptę elektroniczną ma zapewniony dostęp” – to z kolejnego pisma NIL.

Będzie protest

Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy również domaga się wycofania z limitu.

– Niech minister wczuje się w 81 pacjenta w kolejce w nocnej, świątecznej opiece zdrowotnej, żeby potem usłyszeć, że ten lekarz już się na dzisiaj „zużył” – powiedział RMF FM Jan Czernecki, sekretarz OZZL.

W czwartek 13 lipca związkowcy planują protest przed Ministerstwem Zdrowia.

Rzecznik praw obywatelskich pyta o podstawę prawną

Po stronie lekarzy, a właściwie pacjentów, staje teraz rzecznik praw obywatelskich.

– Może to prowadzić do ograniczenia praw pacjentów do świadczeń zdrowotnych – tak ocenia limity biuro RPO.

I dodaje: – Dyrektor Zespołu Zespół Prawa Administracyjnego i Gospodarczego BRPO Piotr Mierzejewski prosi dyrektora Departamentu Lecznictwa MZ Michała Dzięgielewskiego o stanowisko, zwłaszcza o wskazanie podstawy prawnej limitów wprowadzonych na wystawianie e-recept przez lekarzy.

12.07.2023 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. iStock

(sl)


Subscribe to this RSS feed