Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Polska. Premier Donald Tusk: Potrzebujemy dziś pełnej mobilizacji i przemyślanego patriotyzmu
Obraz belgijskiego surrealisty sprzedany za 18,14 mln dolarów!
Belgia: Atrakcje turystyczne w Antwerpii lepiej dostosowane do osób z wadami wzroku
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (niedziela 19 maja 2024, www.PRACA.BE)
Zanieczyszczenie powietrza w Brukseli skraca życie mieszkańców o nawet 5 lat!
Polska: 10 tysięcy nauczycieli straci pracę? To realny scenariusz
Polska: Kierowcy mogą powiedzieć „uff”. Jest decyzja w sprawie opłat od samochodów spalinowych
Hałas wokół lotniska w Brukseli niemal wrócił do poziomu sprzed pandemii
Polska: To będzie piekło. Zbliża się koszmarnie upalne lato
Wycieczka z Belgii do Paryża z polskim przewodnikiem, 28-30 czerwca 2024
Redakcja

Redakcja

Website URL:

Polska: Lekarze nie chcą limitu na e-recepty. Dlatego będzie protest

Minister Zdrowia wydał wojnę nadużyciom w wydawaniu e-recept. W odpowiedzi rzecznik praw obywatelskich ocenia, że może to ograniczać prawa pacjentów.

E-recepty – przypomnijmy – zostały wprowadzone w Polsce w 2019 roku. Dzięki temu nie trzeba iść do apteki z druczkiem, a przy kasie podaje się kod recepty i swój numer PESEL.

E-recepty mają też inną zaletę. Często (chociaż nie przy każdym leku) nie trzeba iść do lekarza, bo lek można przepisać zdalnie – bez osobistej wizyty.

Minister atakuje

Nie jest też tajemnicą, że wydawanie takich recept jest nadużywane. Część lekarzy zrobiło sobie z tego solidne źródło dochodu. Biorą pieniądze za wystawienie e-recepty, a potem produkują je w hurtowych ilościach.

Co w tym złego? Choćby to, że często leki trafiają do osób, które ich nie potrzebują, a inni pacjenci szukają specyfików po aptekach, bo zaczyna ich brakować.

Dlatego Adam Niedzielski, minister zdrowia, wprowadził nowe zasady. Od 3 lipca obowiązuje limit na recepty. Lekarz może wystawić ich maksymalnie 300 dla 80 pacjentów w ciągu 10-godzinnego dyżuru.

W 2 dni 283 lekarzy próbowało przekroczyć granicę 300 recept dla więcej niż 80 pacjentów w ciągu tylko 10 godzin swojej pracy. Większość to pracownicy tzw. receptomatów. Rekordzista chciał wystawić w dwa dni 60 tys. recept – ogłosił sukces Niedzielski.

Lekarze kontratakują

„Samorząd lekarski stanowczo protestuje przeciwko ograniczaniu praw pacjentów do świadczeń opieki zdrowotnej i arbitralne ustalanie sposobu w jaki lekarz może używać narzędzi takich jak e-recepta, żeby świadczyć pomoc chorym.

Domagamy się również niezwłocznego wycofania się z wprowadzania limitów wystawianych recept i wypracowanie rozwiązań systemowych w porozumieniu ze środowiskiem lekarskim” – to fragment stanowiska Naczelnej Izby Lekarskiej, która też chce walczyć z receptomatami, ale ma inny, niż Niedzielski, pomysł.

Medycy proponują zmiany w prawie. Chcą, żeby recepty elektroniczne można było wystawiać albo po osobistym zbadaniu pacjenta, albo po zbadaniu pacjenta za pośrednictwem systemów teleinformatycznych lub połączeniu z obrazem i dźwiękiem.

„Wyjątki od tej zasady będą dotyczyły recept wystawianych przez lekarzy i pielęgniarki w warunkach kontynuacji leczenia, jeżeli jest to uzasadnione stanem zdrowia pacjenta odzwierciedlonym w dokumentacji medycznej, do której osoba wystawiająca receptę elektroniczną ma zapewniony dostęp” – to z kolejnego pisma NIL.

Będzie protest

Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy również domaga się wycofania z limitu.

– Niech minister wczuje się w 81 pacjenta w kolejce w nocnej, świątecznej opiece zdrowotnej, żeby potem usłyszeć, że ten lekarz już się na dzisiaj „zużył” – powiedział RMF FM Jan Czernecki, sekretarz OZZL.

W czwartek 13 lipca związkowcy planują protest przed Ministerstwem Zdrowia.

Rzecznik praw obywatelskich pyta o podstawę prawną

Po stronie lekarzy, a właściwie pacjentów, staje teraz rzecznik praw obywatelskich.

– Może to prowadzić do ograniczenia praw pacjentów do świadczeń zdrowotnych – tak ocenia limity biuro RPO.

I dodaje: – Dyrektor Zespołu Zespół Prawa Administracyjnego i Gospodarczego BRPO Piotr Mierzejewski prosi dyrektora Departamentu Lecznictwa MZ Michała Dzięgielewskiego o stanowisko, zwłaszcza o wskazanie podstawy prawnej limitów wprowadzonych na wystawianie e-recept przez lekarzy.

12.07.2023 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. iStock

(sl)


Polska: Gdzie znika marihuana lecznicza, która nie trafia do pacjentów? GIF ma już trop

Pacjenci, którzy potrzebują marihuany leczniczej, nie mogą jej dostać. Mimo że trafia do Polski, to nagle gdzieś się ulatnia. Gdzie? GIF ma już pewien trop.

Medyczna marihuana jest przepisywana pacjentom cierpiącym m.in. na:

- depresję,
- zaburzenia lękowe,
- stwardnienie rozsiane,
- padaczkę,
- chorobę Parkinsona,
- 1000 procent więcej w dwa lata.

Nie jest łatwo kupić taki lek, bo w Polsce się go nie produkuje. Producenci muszą ściągać marihuanę z zagranicy. Mimo to pacjenci skarżą się, że mają problem z dostaniem specyfiku. Co się dzieje?

Okazuje się, że w tym roku firmy zadeklarowały przywiezienie do Polski 1,8 tony leczniczej marihuany. Zapotrzebowanie na nią rośnie, bo – jak to wylicza Centrum e-Zdrowie – jest wystawianych coraz więcej tego typu recept.

Marihuana jest w Polsce dostępna od 2019 roku. Od tego czasu do 2022 liczba recept wzrosła o 1000 procent.

Czemu jest problem z kupieniem leku?

Główny Inspektor Farmaceutyczny informuje, że znaczne ilości surowca sprowadzonego do Polski nie są wydawane pacjentom. Takie informacje przynosi serwis rynekzdrowia.pl.

– Zasadniczym problemem jest dysproporcja między ilościami przywiezionymi a ilościami wydanymi pacjentom w korespondujących okresach czasu. Dysproporcje te występują i utrzymują się od początku roku – pomimo niskiego poziomu realizacji pozwoleń przywozowych – zauważa GIF.

Urząd zapewnia, że tę sprawę wyjaśnia, ale trop jest jeden. Duża część sprowadzanej marihuany trafia do osób, które nie potrzebują jej dla zdrowia. Nazwano ich weekendowymi palaczami. To osoby, które zdobywają specyfik przez zaufane strony internetowe i dzięki e-receptom.

15.07.2023 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. iStock

(sl)

Polska: Aktor z „Wiadomości” zmienia zdanie. Jednak był przypadkowym przechodniem?

Krzysztof Rydzelewski najpierw mówił, że za występ w Wiadomościach TVP otrzymał pieniądze. Potem zmienił zdanie. Stało się to po tym, jak reporter TVP zaczął straszyć sądem.

„Nie jestem żadnym wynajętym aktorem. Wszystkie brednie, jakie są na mój temat powielane, to bzdura” – to część oświadczenia Krzysztofa Rydzelewskiego, o którym jest teraz bardzo głośno. To zasługa jego „roli”, w jaką się wcielił w „Wiadomościach” TVP.

Nie spodobała mu się pikieta przed TVP

Rydzelewski to mało znany aktor, który może pochwalić się udziałem w serialach „Na Wspólnej”, „Kryminalni”, „Plebania”, „Barwy szczęścia” czy „Hotel 52”. Próbował też sił w „Szansie na sukces”, „Mam talent!” czy „Magii nagości”.

Jednak obecny rozgłos zawdzięcza TVP. W „Wiadomościach” Rydzelewski był przypadkowym przechodniem, który krytykował pikiety organizowane na ulicach Warszawy. Chodziło o protest przed siedzibą TVP. Regularnie jest tam organizowana pikieta przeciwko telewizyjnej propagandzie.

Przechodzień-Rydzlewski był oczywiście przeciwko takim akcjom.

Autor materiału zagroził sądem

Ale najgorsze w tej sprawie jest to, że Rydzlewski wystąpił w „Wiadomościach” za pieniądze. Tak właśnie się tłumaczył.

– Jestem aktorem i showmanem, więc dostałem zlecenie od agencji, z którą współpracuję. Miałem przejść ulicą i porozmawiać z dziennikarzem, który do mnie podejdzie. Wiedziałem, że zada mi określone pytanie i miałem na nie odpowiedzieć ustaloną z góry kwestię. Wiedziałem, co mam powiedzieć przed kamerą. To była wyuczona kwestia. Myślałem, że puszczą to w telewizji regionalnej. Nie sądziłem, że zostanie pokazane aż w „Wiadomościach” – powiedział.

Niemal natychmiast zareagował autor materiału w „Wiadomościach” Adrian Borecki.

– Proszę nie rozpowszechniać kłamstw. W przeciwnym razie spotkamy się w sądzie – zagroził.

I zapewnił, że nigdy nikogo nie opłacał za wystąpienie w materiale prasowym.

Nie było tak, jak mówiłem

Kilka godzin później Rydzlewski na swoim profilu facebookowym umieścił sprostowanie.

„Nigdy nie pracowałem dla Telewizji Polskiej. W sytuacji, w jakiej się znalazłem, był przypadek. Przechodziłem zobaczyłem tłum ludzi i zapytałem, o co chodzi. Wtedy podszedł dziennikarz TVP i zapytał, czy chce się wypowiedzieć. Nie jestem żadnym wynajętym aktorem. Wszystkie brednie, jakie są na mój temat powielane, to bzdura” – napisał.

Link: TUTAJ


15.07.2023 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. screen TVP / Wiadomości

(sl)

Polska: Bez imigrantów nasze przyszłe emerytury będą dużo bardziej zagrożone

Umiera nas coraz więcej, a rodzi coraz mniej. Sytuacja demograficzna Polski jest fatalna, co przekłada się na kondycję systemu emerytalnego. Potrzebujemy świeżej krwi.

„Cudzoziemcy przybywający do Polski mogą w pewnym stopniu poprawić sytuację demograficzną, ale nie zahamują niekorzystnych trendów związanych ze starzeniem się społeczeństwa” – czytamy w raporcie ZUS „Cudzoziemcy w polskim systemie ubezpieczeń społecznych”.

Podatki płacą głownie emeryci

W Polsce rośnie liczba miasteczek i gmin, w których głównymi podatnikami są emeryci i renciści – portal money.pl przywołuje dane Związku Miast Polskich.

Według ZUS na razie na jednego emeryta przypada w Polsce 4 pracujących. Za 20 lat będzie ich już  tylko 2. Palące pytanie brzmi: co zrobić, żeby to odwrócić? Zanim nasz system emerytalny zupełnie się załamie?

Potrzebnych jest ponad 2 miliony imigrantów

Według ZUS – jak podaje portal – żeby utrzymać tzw. „współczynnik obciążenia demograficznego osobami starszymi” na obecnym poziomie, to w  najbliższych latach liczba cudzoziemców w wieku produkcyjnym musiałaby przyrastać o 200-400 tys. rocznie, żeby w 2030 r. wynieść 2,2 mln osób. W rezultacie w 2030 r. blisko co 10 osoba w wieku produkcyjnym byłaby cudzoziemcem.

ZUS dodaje, że w przypadku dalszego wzrostu liczby cudzoziemców ubezpieczonych w Polsce rosnąć będzie udział wpływów składkowych od nich, ale także wydatki na ich emerytury.

Zmieniająca się liczba cudzoziemców podlegających ubezpieczeniom społecznym w Polsce wpłynie również na sytuację systemu emerytalnego. Dlaczego?

Bo – odpowiada w swoim raporcie ZUS – „większa liczba ubezpieczonych oznacza większe przypisy składek na ubezpieczenie emerytalne, a w konsekwencji również większe wskaźniki waloryzacji składek zapisanych na kontach”.

W efekcie państwo, żeby zaspokoić potrzeby systemu emerytalnego, będzie musiało ponosić większe koszty.

Skorzystajmy z przetestowanych na Zachodzie wzorców

Dlatego imigranci zarobkowi – zdaniem ekspertów – nie uratują naszego systemu emerytalnego, ale też nie obciążą go w przyszłości. Prof. Paweł Wojciechowski, ekonomista i były minister finansów w rozmowie z money.pl przekonuje, że rząd powinien przebudować przepisy emerytalne i uszczelnić luki, przez które wyciekają pieniądze.

Przykładem takich furtek mogą być przepisy otwierające cudzoziemcom możliwość dopłat do minimalnej emerytury już po odprowadzeniu jednej składki do ZUS, łatwość uzyskiwania zasiłków chorobowych czy rent rodzinnych.

– W krajach, które mają dużo większe doświadczenie w polityce migracyjnej niż Polska, jak Niemcy czy Wielka Brytania, zmieniono przepisy tak, że cudzoziemcy nie mogą od razu korzystać z tamtejszych świadczeń emerytalnych, ale dopiero po przepracowaniu co najmniej kilku lat – mówi portalowi.

– Takie rozwiązanie zachęca przybyszy do pozostawania w tych krajach dłużej niż tylko jeden sezon – dodaje prof. Jacek Męcina, ekspert rynku pracy, doradca Konfederacji Pracodawców Lewiatan.

I pyta: – Co stoi na przeszkodzie, żeby nasz rząd skorzystał z przetestowanych na Zachodzie wzorców i wyciągnął wnioski z błędów, które popełniały inne kraje?

I podkreśla, że bez imigrantów zarobkowych nie tylko nasz system emerytalny, ale cała gospodarka znajdą się w tarapatach.

12.07.2023 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. iStock

(sl)


Subscribe to this RSS feed