Znowelizowana ustawa o podatkach i opłatach lokalnych obowiązuje od 1 stycznia. Miała ona rozwiać wątpliwości dotyczące opodatkowania, ale w praktyce przyniosła nowe niejasności.

Podatek od nieruchomości obejmuje budowle i ich części związane z działalnością gospodarczą. Kluczowe jest więc ustalenie, czy system monitoringu służy działalności gospodarczej oraz czy kamery stanowią część budowlaną większego obiektu.

Monitoring a podatek

Na początku rozwiejmy wątpliwości: monitoring na prywatnej posesji, niewykorzystywany w celach komercyjnych, nie podlega opodatkowaniu, nawet jeśli posiada elementy budowlane.

Jeśli monitoring stanowi integralną część konstrukcji spełniającej kryteria budowli, np. jest umieszczony na specjalnych słupach lub wieżach, organy podatkowe mogą naliczyć podatek.

Kiedy trzeba zapłacić podatek?

Jak precyzuje Kancelaria LegaArtis.pl, podatek nie obejmie kamer:

zamontowanych na budynkach już opodatkowanych (np. na elewacji domu, biura czy magazynu),
służących wyłącznie do użytku prywatnego, jeśli posesja nie jest wykorzystywana do działalności gospodarczej,
będących elementem systemu alarmowego zintegrowanego z budynkiem.

Monitoring podlega podatkowi:

jeśli kamera jest zamontowana na słupie lub specjalnie wzniesionej konstrukcji,
gdy posesja lub budynek, na którym znajduje się monitoring, są wykorzystywane do działalności gospodarczej,
gdy konstrukcja, na której znajduje się kamera, spełnia definicję budowli według przepisów podatkowych.

Ile wynosi podatek od nieruchomości?

W 2025 roku maksymalne stawki podatku od nieruchomości nie mogą przekroczyć:

od budynków mieszkalnych – 1,19 zł od 1 mkw. powierzchni użytkowej,
od budynków związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej oraz od budynków mieszkalnych lub ich części zajętych na prowadzenie działalności gospodarczej – 34 zł od 1 mkw. powierzchni użytkowej.

17.02.2025 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. Canva

(sl)

Bankomat wciągnął kartę? Może się to zdarzyć z różnych powodów – od awarii technicznej po błędne wprowadzenie PIN-u.

Warto na początku upewnić się, czy bankomat nie zwróci karty po kilku minutach, ponieważ czasem system resetuje się i urządzenie oddaje zatrzymaną kartę.

Spokojnie, to tylko awaria

W większości przypadków zatrzymanie karty przez bankomat nie oznacza zagrożenia dla naszych pieniędzy. Jeśli jednak podejrzewasz, że mogło dojść do oszustwa – np. zauważyłeś dziwne elementy na bankomacie sugerujące skimming – natychmiast zablokuj kartę w aplikacji bankowej lub dzwoniąc na infolinię.

Zdarza się również, że bankomat zatrzymuje kartę, gdy jej ważność wygasła lub bank podjął decyzję o jej zablokowaniu. W takim przypadku najlepiej skontaktować się bezpośrednio z bankiem, żeby wyjaśnić sytuację i zamówić nową kartę.

Do trzech razy sztuka

Aby uniknąć zatrzymania karty przez bankomat, warto przestrzegać kilku zasad. Przede wszystkim zawsze sprawdzaj, czy bankomat nie wygląda podejrzanie – obecność nadmiarowych nakładek lub kamer może sugerować próbę wyłudzenia danych. Dodatkowo, jeśli bankomat ma złą renomę, ponieważ często ulega awariom lub długo przetwarza operacje, lepiej skorzystać z innego urządzenia.

Pamiętaj także, aby nie wprowadzać błędnie PIN-u więcej niż trzy razy, ponieważ bankomat może wtedy zablokować kartę. Regularnie aktualizuj dane w banku, aby uniknąć sytuacji, w której karta zostanie zatrzymana z powodu jej wygaśnięcia lub zastrzeżenia przez bank.

Co zrobić, jeśli karta nie zostanie zwrócona?

Jeśli bankomat nie zwrócił karty i nie masz możliwości jej odzyskania na miejscu, jak najszybciej skontaktuj się z bankiem. Możesz to zrobić telefonicznie, przez aplikację mobilną lub odwiedzając oddział banku. W większości przypadków bank od razu zablokuje starą kartę i wyda nową.

Jeżeli korzystałeś z bankomatu obcego banku, procedura może się różnić. Niektóre instytucje przekazują zatrzymane karty do banku, inne od razu je niszczą.

Pamiętaj, aby nawet w trudnej sytuacji zachować spokój. Szybka reakcja pozwoli uniknąć niepotrzebnych nerwów i ewentualnych strat finansowych.

17.02.2025 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. Canva

(sl)

Brak miejsc parkingowych w polskich miastach jest dotkliwy dla kierowców. Poseł Platformy Obywatelskiej Dominik Jaśkowiec zamierza to zmienić. I ma pomysł jak.

Poseł skierował do ministra infrastruktury interpelację, w której proponuje wprowadzenie przepisów umożliwiających rezerwację miejsc parkingowych dla określonych grup społecznych.

Pomysł polityka obejmuje oznakowanie miejsc tzw. różową kopertą dla kobiet w ciąży i osób podróżujących z małymi dziećmi oraz żółtą kopertą dla mieszkańców danej okolicy.

Wzorem dla tej koncepcji miałyby być rozwiązania stosowane m.in. we Włoszech.

Koperty na parkingach

Popularny znak „koperty” widoczny dzisiaj na parkingach w Polsce oznacza stanowisko postojowe przeznaczone do wyłącznego użytku określonych użytkowników:

osób z niepełnosprawnością (niebieska koperta),
dla pojazdów policji, MPO, służb miejskich,
samochodów elektrycznych, aut napędzanych wodorem lub gazem.

Jak egzekwować, kto gdzie może parkować?

Największym problemem w realizacji propozycji posła Jaśkowca jest brak skutecznych narzędzi do egzekwowania przepisów. Straż miejska lub policja nie byłyby w stanie jednoznacznie określić, czy kierowca rzeczywiście należy do uprzywilejowanej grupy.

W teorii można by wprowadzić identyfikatory dla mieszkańców, ale ich skuteczność i tak byłaby ograniczona. Dzisiaj już wiele wspólnot mieszkaniowych stosuje wewnętrzne systemy identyfikacji, jednak nie są one regulowane prawnie i nie mogą być podstawą do interwencji służb miejskich.

Tworzyć zamiast ograniczać

Realnym sposobem na poprawę sytuacji parkingowej w miastach byłoby tworzenie nowych miejsc postojowych, a nie ograniczanie dostępnych przestrzeni poprzez ich rezerwację.

Rozwiązaniem mogłoby być:

budowa wielopoziomowych parkingów w centrach miast,
lepsze zarządzanie przestrzenią parkingową, np. poprzez dynamiczne systemy rezerwacji,
promowanie carsharingu i transportu publicznego jako alternatywy dla prywatnych pojazdów.

17.02.2025 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. Canva

(sl)

Pielęgniarki, lekarze i salowe będą zarabiali więcej. Ich pensje wzrosną od lipca. Tyle założenia. Pozostaje pytanie, jak te podwyżki sfinansuje NFZ.

Podstawą do obliczenia minimalnych zarobków pracowników szpitali i poradni zatrudnionych na etatach jest średnia pensja w Polsce. GUS ogłosił ją przed kilkoma dniami. Dlatego lipcowa podwyżka w ochronie zdrowia będzie znacząca.

Minimalna pensja dla najlepiej wykwalifikowanych pielęgniarek – jak podaje „Gazeta Wyborcza” – od lipca wzrośnie do 10,5 tys. zł brutto. Lekarze ze specjalizacją będą zarabiali od 11,9 tys. zł. Salowe – minimum 5,3 tys. zł.

Czy NFZ znajdzie pieniądze na jej sfinansowanie?

W poprzednich latach podwyżki w służbie zdrowia kosztowały budżet kilkanaście miliardów złotych. W tym roku ta kwota może być jeszcze wyższa.

Wtedy jednak NFZ – jak podkreśla dziennik – miał rezerwy na ich sfinansowanie.

„Pieniądze skończyły się już jednak w II połowie 2023 r. Cały rok skończył się z 22 mld zł na minusie. W 2024 roku Ministerstwo Zdrowia musiało kilkakrotnie dorzucać się do budżetu NFZ, bo fundusz żadnych zapasów już nie ma” – czytamy.

„Perspektywa na bieżący rok przedstawia się jeszcze gorzej”.

17.02.2025 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. Canva

(sl)