Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Belgijska poczta chce przekształcić się w lidera logistyki!
Polska: Praca w wakacje. Jak i za ile zrobić badania do gastronomii?
Belgia: Mniej utraconych miejsc pracy w wyniku bankructw
Belgia: Spożywamy więcej nabiału
Belgia: „Budowa linii metra nr 3 potrwa dłużej”
Bruksela na 34. miejscu wśród „najlepszych miast na świecie”
Belgia: Iggy Pop i Sex Pistols wśród gwiazd Lokerse Feesten!
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (poniedziałek 9 czerwiec 2025, www.PRACA.BE)
Belgia: 1 na 10 osób przyznaje się do wzięcia chorobowego bez ważnego powodu
Polska: Polacy nie chcą mieć dzieci? Jeden z powodów: zarobione kobiety
Redakcja

Redakcja

Website URL:

Polska: Co decyduje o wyborze sklepu? To przyciąga nas jak magnes

Dlaczego kupujemy w tym, a nie innym sklepie? Ci, którzy robią zakupy, wiedzą, co najbardziej przyciąga klientów. Potwierdza to badanie UOKiK-u.

Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) zapytał Polaków, co decyduje, że właśnie w tym sklepie zrobili zakupy?

Te same prawa rządzą sklepami stacjonarnymi i online

Z badania wynika, że o wyborze sklepu stacjonarnego – i tu specjalnego zaskoczenia nie ma – najczęściej decydują promocje. Te opcję wskazało aż 80 proc. ankietowanych.

W przypadku zakupów online takich osób jest jeszcze więcej, bo 82 proc.

Badanie pokazało jeszcze inną prawidłowość: blisko 40 proc. klientów, którzy kupują produkty spożywcze, korzystając z promocji, nie planują tego wcześniej. Podobnie jest w przypadku chemii gospodarczej, kosmetyków, odzieży i sprzętu RTV/AGD.

Co więcej, okazja powoduje, że kupują więcej, niż chcieli. Słowem promocyjna okazja to skuteczny wabik na klientów.

Klienci nie zawsze rozumieją sklepowe promocje

Być może byłoby ich jeszcze więcej, gdyby nie to, że aż 74 proc. uczestników badania nie rozumie zasad promocji. Co najbardziej utrudnia im ich zrozumienie? Wskazali to sami klienci.

Najczęściej były to promocje wymagające zakupu więcej niż jednej sztuki produktu, w tym oferty typu „2+1” lub „drugi produkt tańszy o 50 proc.”.

Inny powód. „Wprowadzają mnie w błąd akcje promocyjne opierające się na wielosztukach. Jest to spowodowane tym, że nie do końca czytelna na pierwszy rzut oka jest cena jednostkowa za produkt, a obniżona kwota jest mocno wyeksponowana”.

„Dużymi literami była napisana cena w sytuacji, gdy kupuje się 2 produkty, a małymi z boku była napisana cena za jeden produkt. Przy zakupie byłam zdziwiona, że mam zapłacić więcej, niż wskazywała na to cena wypisana dużymi literami”.

Wielu klientów zwróciło uwagę na przekreślone ceny i brak wyjaśnienia – dlaczego. W efekcie spora część ankietowanych nie była w stanie poprawnie określić prawdziwej skali obniżki.

Klient nie chce się domyślać, o co chodzi

Jak wynika z badania UOKiK-u, klientom najłatwiej zrozumieć promocje, które są proste i nie trzeba się domyślać, o co chodzi. Dlatego chcą, żeby ceny z 30 dni przed ogłoszeniem promocji, były wyraźne oznaczenie. Bo tylko tak można ocenić, czy proponowana obniżka jest atrakcyjna dla kupującego.

– Zniżka działa jak magnes, a znak „%” buduje automatyczne poczucie korzyści i silniej przyciąga uwagę niż zwykły opis promocji. Jeśli jednak komunikat jest nieczytelny, klient może zostać wprowadzony w błąd – nie ma wątpliwości Tomasz Chróstny, prezes UOKiK.

I podkreśla, że przejrzystość zasad to dziś konieczność, a nie marketingowy wybór. Bo promocje – jak zauważają autorzy raportu UOKiK – mają istotny wpływ na cały proces decyzyjny konsumentów. Od momentu zetknięcia się z reklamą aż po wybór produktu i jego zakup.
UOKiK podpowiada klientom

Po pierwsze – sprawdzaj najniższą cenę z 30 dni przed promocją. Bo to od niej obliczysz realną wartość obniżki.

Po drugie – nie omijaj regulaminów promocji, jeśli jesteś nią zainteresowany. Upewnij się, czy cena promocyjna obowiązuje przy każdym zakupie, czy wyłącznie przy spełnieniu dodatkowych warunków (np. zakup dwóch produktów).

Po trzecie – przygotuj sobie listę zakupów. W ten sposób emocje nie zdominują potrzeb.


20.05.2025 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. Canva

(sm)

Polska: Wycinka drzewa na swojej ziemi. Nagła zmiana planów

To miało być ułatwienie dla każdego, kto usuwa drzewo na swojej posesji. Jednak nagle ministerstwo powiedziało „stop” i zatrzymuje zmianę planów.

Deregulacja – jedno z ulubionych obecnie słów polityków, które przewija się nie tylko w kampanii wyborczej. Chodzi o zmianę przepisów, które ułatwią życie, prowadzenie firmy i ograniczą biurokrację.

Kiedy premier Donald Tusk powoływał deregulacyjny zespół Rafała Brzoski tłumaczył to na przykładzie drzewa. „Wprowadzimy zasadę milczącego załatwienia sprawy – jeśli urząd nie odpowie w wyznaczonym terminie, wniosek obywatela będzie uznany za rozpatrzony pozytywnie. Koniec z czekaniem w nieskończoność na decyzje w prostych sprawach, jak np. posadzenie drzewa na własnej działce” – podała Kancelaria Premiera w marcu we wpisie na portalu X.

O co chodzi z drzewem

Kilka dni temu sprawa nabrała tempa. Już od lipca miały działać nowe przepisy. Obecnie, aby wyciąć drzewo na swojej działce trzeba to zgłosić do urzędu gminy. Urzędnik ma aż 21 dni, żeby przyjechać na miejsce i przyjrzeć się roślinie. Następnie ma kolejne 14 dni aby ewentualnie wnieść sprzeciw.

Niby to wszystko jest jasne i proste, ale kłopoty zaczynają się gdy urzędnik nie przyjedzie w wyznaczonym terminie. To wydłuża całe postępowanie, a przecież sytuacje są różne. Często reakcja powinna być szybka, bo np. chodzi o stary, zniszczony konar, który lada moment może na kogoś spaść.

Dlatego właśnie nowe rządowe rozwiązanie miało sprawę ułatwić. Zgodnie z tym pomysłem zmiana miała być kosmetyczna, ale na tyle poważna, żeby ułatwić ludziom życie.

Jeżeli w ciągu 35 dni, od zgłoszenia chęci wycinki, urząd nie wniesie sprzeciwu, to można ciąć opierając się na zasadzie tzw. milczącej zgody.

Nic z tego

Takie zmiany krytykuje Państwowa Rada Ochrony Przyrody (PROP). Alarmuje, że nowelizacja ustawy o ochronie przyrody dotycząca wycinki drzew "może stworzyć korupcjogenną lukę prawną i prowadzić do wymuszania tzw. milczącej zgody (jeśli urząd szybko nie odpowie, oznaczać to będzie zgodę)" – donosi money.pl.

I ten protest nie byłby jeszcze problemem, gdyby nie poprał go wiceminister klimatu i środowiska. - „Niestety w stu procentach zgadzam się z opinią PROP i uważam, że proponowane przepisy otwierają furtkę deweloperom”- napisał na platformie X Mikołaj Dorożała.

I ogłosił, że prace nad nowymi przepisami zostały wstrzymane.

Co dalej?

Wychodzi na to, że przepisy w proponowanej formie nie wejdą w życie a maja zostać zmodyfikowane. I nie stanie się to szybko.

„Musimy zaproponować bezpieczne przepisy faktycznie służące udrożnieniu decyzji administracyjnych, które nie odbiją się masakrą drzew. Wczoraj wysłaliśmy pisma między innymi do Związku Miast Polskich, Związku Województw, Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu, prosząc samorządowców o sugestie z punktu widzenia ich codziennej praktyki, np. odnośnie czasu na takie oględziny czy skutecznego niedopuszczenia do możliwości blokowania przez wnioskodawcę wejścia na posesję celem dokonania oględzin" -  dodaje wiceminister.


23.05.2025 Niedziela.BE // źródło: News4media // fot. Canva

(sm)

Polska: Zarobić na truskawkach. Lepiej zbierać, czy sprzedawać? Takie są stawki

Zaczął się sezon truskawkowy. Plantatorzy szukają rąk do pracy. Ile płacą i czy może lepiej jest się nająć do sprzedawania owoców? Która opcja jest lepsza dla portfela?

Oferty pracy sezonowej kuszą różnorodnymi stawkami. W kraju można zarobić nawet 5,5 tys. zł netto miesięcznie, natomiast praca za granicą – m.in. w Niemczech – daje dochód na poziomie nawet 10 tys. zł miesięcznie. Jednak praca przy zbiorach truskawek powoli przestaje być pierwszym wyborem – część pracowników decyduje się na handel detaliczny.

Ile da się zarobić przy zbiorach truskawek?

Wraz z poprawą pogody i rozpoczęciem zbiorów pojawia się coraz więcej ofert pracy przy truskawkach. W wielu ogłoszeniach nie podaje się konkretnego wynagrodzenia, jednak tam, gdzie stawki są jawne, mowa najczęściej o 20–25 zł netto za godzinę. Nie brakuje jednak lepiej płatnych propozycji.

Przykładowo na Dolnym Śląsku oferowana jest praca przy zbiorze truskawek i malin w systemie akordowym – 2 zł za każdy zebrany kilogram. Bardzo wydajne osoby mogą zarobić nawet od 5 do 10 tys. zł miesięcznie. Często pracodawcy dodatkowo zapewniają zakwaterowanie i częściowe wyżywienie.

Praca przy zbiorach za granicą to lepsze zarobki, ale też większe wymagania

Sezon na truskawki to także czas wyjazdów zarobkowych. Niemieckie i norweskie gospodarstwa od lat chętnie zatrudniają Polaków przy zbiorach. W Niemczech można liczyć na stawkę 50–60 zł brutto za godzinę oraz dodatki za pracę na akord. Praca trwa zazwyczaj od drugiej połowy maja do końca lipca.

Jeszcze atrakcyjniejsze stawki oferują pracodawcy w Norwegii – nawet 100–110 zł brutto za godzinę. Co ważne, nie jest wymagana znajomość języka, a zakwaterowanie zazwyczaj jest darmowe. Zatrudnienie rozpoczyna się na początku czerwca i trwa przeważnie kilka tygodni.

Chociaż warunki finansowe wydają się korzystne, warto pamiętać, że praca za granicą wiąże się z dodatkowymi kosztami: dojazdem, ubezpieczeniem zdrowotnym, a czasem też wyżywieniem we własnym zakresie. Dodatkowo praca przy zbiorach jest wymagająca fizycznie i często prowadzona w trudnych warunkach pogodowych.

Niektórzy zamiast zbierać wolą sprzedawać truskawki

Alternatywą dla fizycznej pracy w polu jest sprzedaż truskawek na targach i przy drogach.

Za sprzedaż owoców, pracując przez sześć dni w tygodniu (w godzinach 8–17, a w soboty do 13), miesięczne wynagrodzenie powinno przekroczyć nawet 4 tys. zł.

To niezła okazja dla zarobku dla kogoś, kto aktualnie nie ma stałej pracy i ma wolny czas, albo dla ucznia lub studenta.


19.05.2025 Niedziela.BE // źródło: News4media // fot. Canva

(sm)

Polska: Chaos i znakoza na polskich drogach. Ani jednej trasy dobrze oznaczonej

Na wielu odcinkach polskich dróg panuje informacyjny chaos – to główny wniosek po kontroli przeprowadzonej przez Najwyższą Izbę Kontroli. Mimo że pobocza usiane są znakami, to nie wynika z tego nic dobrego.

Przyczyn problemów jest wiele: źle ustawione lub uszkodzone znaki drogowe, ich nadmiar, brak czytelności komunikatów oraz zasłanianie ich przez reklamy. To wszystko sprawia, że kierowcy mają trudności w odczytaniu oznaczeń, co w bezpośredni sposób wpływa na bezpieczeństwo ruchu drogowego.

System zarządzania ruchem drogowym w Polsce to złożony i rozproszony problem

System zarządzania ruchem drogowym w Polsce jest bardzo rozproszony. Obejmuje kilkaset organów, w tym Generalnego Dyrektora Dróg Krajowych i Autostrad, 16 marszałków województw dla dróg wojewódzkich oraz kilkuset starostów. Nadzór nad tym systemem sprawuje minister właściwy ds. transportu na drogach krajowych oraz 16 wojewodów dla pozostałych kategorii dróg.

Chociaż taki model wynika z ustroju administracyjnego państwa, to w praktyce okazuje się nieskuteczny. Statystyki pokazują, że poziom bezpieczeństwa na polskich drogach odbiega od średniej europejskiej.

Nieprawidłowości ujawnione przez Najwyższą Izbę Kontroli (NIK) obejmowały m.in. brak zgodności z zatwierdzoną organizacją ruchu, błędy w ewidencjonowaniu projektów organizacji ruchu oraz nieczytelność oznakowania. Co więcej, w wielu przypadkach znaki ustawiano bez zatwierdzonych projektów lub wręcz sprzecznie z przepisami.

Problemem są również braki kadrowe oraz łączenie funkcji zarządzającego drogą i ruchem. W efekcie te same osoby projektowały organizację ruchu i ją zatwierdzały, oznakowanie dróg często nie spełniało swojej funkcji, a kierowców wprowadzano w błąd.

Wyniki ankiety potwierdzają skalę problemu

Jeszcze przed rozpoczęciem kontroli NIK przeprowadziła ankietę wśród użytkowników dróg – głównie kierowców – której wyniki jednoznacznie wskazały na powszechne niezadowolenie z obecnego stanu oznakowania. Aż 89 proc. respondentów uważa, że znaków drogowych jest za dużo, a 67 proc. stwierdziło, że są one nieczytelne i przekazują niejasne komunikaty. Uczestnicy ruchu drogowego czują się więc zagubieni.

Dla porządku dodajmy, że kontrola NIK-u przeprowadzona w latach 2022–2024 objęła kilkanaście jednostek, w tym urzędy marszałkowskie, starostwa powiatowe, urzędy miast oraz dwa oddziały GDDKiA i Miejski Zarząd Dróg w Cieszynie. Inspektorzy badali, czy sposób oznakowania był zgodny z przepisami, czy organizacja ruchu została należycie zatwierdzona i czy spełniała swoje funkcje.

Niewystarczające kadry, nieskuteczna kontrola

Jednym z głównych powodów nieskutecznego działania systemu są poważne braki kadrowe. Przykładowo w Starostwie Powiatowym w Lublinie tylko dwie osoby obsługiwały sieć drogową liczącą ponad 1900 km, podczas gdy w Cieszynie również dwie osoby odpowiadały za jedynie 128 km dróg. Taki rozkład sił skutkuje brakiem regularnych kontroli, niewykrywaniem usterek na czas, a nawet ich ignorowaniem po zakończeniu przeglądów.

Z kontroli NIK-u wynika, że na 63 proc. odcinków dróg występowały niezgodności między stanem faktycznym a zatwierdzonymi projektami organizacji ruchu. Na blisko połowie analizowanych dróg znaki i urządzenia bezpieczeństwa drogowego były umieszczane bez uwzględnienia ich w zatwierdzonych projektach. Co trzecia skontrolowana jednostka zatwierdzała niekompletne wnioski.

Pokazuje to skalę problemu i potrzebę natychmiastowej poprawy w zakresie zarówno oznakowania, jak i organizacji pracy instytucji odpowiedzialnych za te problemy. W związku z tym NIK zwróciła się już do resortu infrastruktury.


19.05.2025 Niedziela.BE // News4media // fot. Canva

(sm)

Subscribe to this RSS feed