Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Polska: Kryzys zaufania. Polacy pokazali sądom czerwoną kartkę
Belgia: W Parlamencie Europejskim wystawa o waleczności Ukrainy
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (poniedziałek, 22 września 2025, www.PRACA.BE)
Belgia: Coraz więcej wypadków z hulajnogami podczas dojazdów do pracy
Polska: Nie chcą groszowych monet. Dlatego proponują ich likwidację
Belgijscy naukowcy odkryli nowy gatunek dinozaura!
Polska: Brak OC mocniej uderzy kierowców po kieszeni. Takie będą kary
Belgia z nowymi rakietami z USA
Polska: Stres odbiera Polakom młodość. Jak temu przeciwdziałać?
Belgijski przemysł odczuwa skutki amerykańskich ceł
Redakcja

Redakcja

Website URL:

Nowe elektryki stanowią kilka procent sprzedawanych w Polsce aut. W niektórych krajach UE to nawet 40 proc.

– W Polsce wciąż jesteśmy na samym początku drogi do elektryfikacji naszego sektora transportu – mówi Rafał Bajczuk, analityk Instytutu Reform. Jak wskazuje, pomimo rosnącej liczby nowych rejestracji Polska wciąż odbiega nawet od tzw. nowych państw UE, jak np. Rumunia, które mają bardziej proaktywne polityki w zakresie rozwoju elektromobilności. Problemem jest nie tylko brak zachęt podatkowych i wciąż wysokie ceny elektryków, ale również niedostatecznie rozwinięta infrastruktura ładowania.

Jak pokazuje „Licznik elektromobilności”, uruchomiony przez Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych i Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego, na koniec września br. w Polsce zarejestrowanych było prawie 45,2 tys. w pełni elektrycznych samochodów osobowych (BEV, ang. battery electric vehicles). Natomiast liczba samochodów dostawczych i ciężarowych z napędem elektrycznym wynosiła nieco ponad 5,2 tys. To oznacza, że łącznie po polskich drogach jeździ prawie 50,4 tys. całkowicie elektrycznych samochodów osobowych i użytkowych. Tylko w pierwszych trzech kwartałach br. ich liczba zwiększyła się o 16,97 tys. sztuk, czyli o 57 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2022 roku. PSPA zauważa, że podobny, stabilny przyrost liczby nowych elektryków na poziomie 60–70 proc. r/r jest obserwowany już od miesięcy. Pod względem liczby i popularności elektryków Polska wciąż jednak odbiega od bardziej rozwiniętych rynków zachodnioeuropejskich.

– Pomiędzy krajami UE jest bardzo duże zróżnicowanie. Najbardziej zaawansowane są państwa Europy Północnej i Północno-Zachodniej, takie jak Holandia, Belgia, Niemcy i kraje nordyckie, gdzie udział samochodów elektrycznych w nowych rejestracjach waha się między 20 a 40 proc. Natomiast Polska jest w tym momencie na czwartym czy piątym miejscu od końca w UE, razem z takimi państwami jak Słowacja, Czechy czy Chorwacja i u nas to jest ok. 3 proc. nowych samochodów na rynku – mówi agencji Newseria Biznes Rafał Bajczuk, analityk w zakresie polityki energetyczno-klimatycznej w Instytucie Reform.

Według danych ACEA (Europejskie Stowarzyszenie Producentów Pojazdów) w sierpniu br. średnio co piąty nowy samochód sprzedawany w UE był w pełni elektryczny, a w pierwszych ośmiu miesiącach tego roku na unijnym rynku sprzedano w sumie blisko 1 mln elektryków. ACEA podaje, że pojazdy elektryczne miały we wrześniu br. 14,8-proc. udział w europejskim rynku samochodowym i były trzecim najpopularniejszym wyborem wśród nabywców nowych samochodów (po benzynowych i hybrydowych, a przed dieslami).

– Najbardziej zaawansowanym państwem w Europejskim Obszarze Gospodarczym jest jednak Norwegia, gdzie aż 90 proc. nowych samochodów, które wchodzą na rynek, to są pojazdy bateryjne. Norwegowie planują w 2025 roku całkowicie zakończyć sprzedaż nowych samochodów spalinowych w ich kraju, a w 2040 roku wszystkie samochody, które poruszają się po drogach norweskich, będą elektryczne – mówi ekspert.

Jak wskazuje, pod względem liczby rejestracji nowych pojazdów Polska pozostaje w tyle nie tylko za Norwegią czy Niemcami, ale też za innymi tzw. nowymi krajami UE, które mają bardziej proaktywne polityki w zakresie rozwoju elektromobilności.

– Dla przykładu państwa bałtyckie czy Rumunia są o wiele bardziej zaawansowane niż my pod względem rozwoju tego rynku – wskazuje analityk Instytutu Reform. – Wynika to m.in. z faktu, że w Polsce zakup i użytkowanie nowych samochodów spalinowych wciąż jest tani, związane z tym podatki są bardzo niskie w porównaniu z innymi krajami Unii Europejskiej. Jeśli nowy rząd chciałby odwrócić ten trend i spowodować, żeby nabywcy zaczęli kupować elektryki, to musi wprowadzić instrumenty podatkowe. Trzeba by obniżyć opodatkowanie nowych samochodów elektrycznych, a z drugiej strony niestety podwyższyć opodatkowanie samochodów spalinowych.

Tego typu instrumenty podatkowe funkcjonują na innych europejskich rynkach i przynoszą rezultaty – zakup i użytkowanie samochodu elektrycznego są tam bardziej atrakcyjne niż auta spalinowego.

Z opublikowanego pod koniec ubiegłego roku „Barometru Nowej Mobilności” wynika, że już 42,4 proc. polskich kierowców jest obecnie zainteresowanych i realnie rozważa zakup samochodu z napędem elektrycznym w ciągu nadchodzących trzech lat (w największym stopniu dotyczy to pokolenia Z i milenialsów). Jeszcze w 2017 roku, w pierwszej edycji tego badania, ten odsetek wynosił zaledwie 12 proc. Podstawowym czynnikiem, którego wciąż obawia się duża część potencjalnych nabywców elektryków, jest jednak ich wysoka cena.

– Samochody elektryczne uchodzą za drogie, a producenci oferują w tej chwili stosunkowo małą gamę modeli. Są to przede wszystkim samochody segmentu premium albo SUV-y czy limuzyny, więc one siłą rzeczy są droższe. Rzeczywiście na rynku europejskim brakuje w tej chwili kompaktowych, małych samochodów elektrycznych w cenie ok. 100–120 tys. zł za nowy model. A przypomnę, że w tym momencie cena nowego samochodu osobowego w Polsce to przeciętnie ponad 180 tys. zł – podkreśla Rafał Bajczuk. – Z czasem na rynku będąsię też jednak pojawiać te tanie, bardziej ekonomiczne i dostępne modele samochodów elektrycznych. To nastąpi w ciągu kolejnych około pięciu lat, ponieważ w tym okresie rozliczeniowym prawo europejskie narzuca producentom widełki, aby o 25–30 proc. zwiększyć udział samochodów elektrycznych w sprzedaży. I wtedy na rynku zaczną się pojawiać tańsze pojazdy, tak więc musimy na to poczekać.

W polskich salonach w tej chwili jest dostępnych łącznie 108 modeli samochodów w pełni elektrycznych, z czego 83 z nich stanowią warianty osobowe, a 25 dostawcze. Co istotne, tylko w ciągu ostatniego roku oferta elektryków na polskim rynku zwiększyła się o ponad 1/3. Rosną również pojemności akumulatorów trakcyjnych oraz moce ładowania. Średni zasięg osobowych samochodów całkowicie elektrycznych przekracza już 430 km. Natomiast rozpiętość cenowa jest bardzo szeroka – najtańszym samochodem w pełni elektrycznym oferowanym w Polsce jest Dacia Spring, dostępna od niespełna 97,5 tys. zł (bez uwzględnienia dopłat z programu Mój Elektryk). Na drugim biegunie plasuje się z kolei Porsche Taycan Turbo S Cross Turismo, którego ceny rozpoczynają się od ponad 823 tys. zł (raport „Katalog pojazdów elektrycznych 2023”, PSPA).

– W Polsce głównym nabywcą są nie osoby fizyczne, ale firmy. Dlatego – nawet biorąc pod uwagę wciąż wysokie średnie ceny nowych samochodów elektrycznych – to stać nas w Polsce na to, żeby znacząco zwiększyć sprzedaż i rejestrację nowych elektryków – uważa analityk Instytutu Reform.

– Głównym podmiotem, który kupuje pojazdy elektryczne, są w Polsce firmy zarządzające całymi flotami. To na nie przypada ok. 90 proc. samochodów pojawiających się na rynku – dodaje Jan Ruszkowski, koordynator Rady ds. Czystego Powietrza w Konfederacji Lewiatan. – Firmy patrzą nie tylko na koszt zakupu samochodu, ale i na całkowity koszt jego użytkowania. Najczęściej biorą go w leasing albo wynajem i interesuje je przede wszystkim wysokość raty, którą będą spłacać przez najbliższe lata. A całkowity koszt użytkowania elektryka jest niższy niż samochodu spalinowego i to jest dla firm opłacalne.

Ekspert Konfederacji Lewiatan zauważa też, że za kilka lat firmowe elektryki zaczną trafiać na wtórny rynek używanych samochodów, dzięki czemu staną się bardziej przystępne cenowo dla przeciętnego Kowalskiego.

– To jest rosnąca flota, która w perspektywie kilku lat stanie się flotą samochodów używanych. To będzie całkowicie nowa kategoria samochodów, która pojawi się na rynku. To będą samochody zdecydowanie tańsze, które będą miały baterie o parametrach już nie tak doskonałych i być może trzeba będzie je odnowić albo wymienić, ale to będzie nowy segment samochodów, który stanie się bardziej dostępny również dla osób fizycznych – zapewnia Jan Ruszkowski.

Kolejną z barier utrudniających rozwój elektromobilności w Polsce pozostaje brak infrastruktury ładowania. Według danych PSPA i PZPM na koniec września br. w Polsce funkcjonowało 3068 ogólnodostępnych stacji ładowania pojazdów elektrycznych (6159 punktów), z czego 1/3 stanowiły szybkie stacje ładowania prądem stałym, a 67 proc. – wolne ładowarki prądu przemiennego o mocy mniejszej lub równej 22 kW. W samym wrześniu br. uruchomiono 65 nowych, ogólnodostępnych stacji ładowania. Dla porównania np. w Niemczech te liczby idą w dziesiątki tysięcy.

– W Polsce jesteśmy w tym momencie na samym początku drogi do elektryfikacji naszego sektora transportu. Wydaje się, że największym wyzwaniem będzie właśnie budowa sieci i infrastruktury ładowania samochodów elektrycznych. Potrzebujemy zarówno wolnych ładowarek, co jest problemem przede wszystkim w starym budownictwie i dla kierowców, którzy nie mają dostępu do własnych miejsc garażowych, jak i szybkich ładowarek potrzebnych przy podróżach na długie dystanse, ale też np. dla samochodów ciężarowych i dostawczych, które również będą w nadchodzących latach elektryfikowane – wyjaśnia Rafał Bajczuk.


01.11.20223 Niedziela.BE // źródło: newseria // tagi: samochód elektryczny, elektromobilność, elektryfikacja transportu, ładowarki, infrastruktura ładowania, ceny elektryków, samochody dla firm // Rafał Bajczuk, ekspert ds. polityki energetyczno-klimatycznej, Instytut Reform // Jan Ruszkowski, ekspert w Departamencie Energii i Zmian Klimatu, koordynator Rady ds. Czystego Powietrza, Konfederacja Lewiatan // fot. Shutterstock, Inc.

(sl)

Dzień Wszystkich Świętych w Polsce: tradycja i pamięć o bliskich

1 listopada obchodzony jest w Polsce jako Dzień Wszystkich Świętych. Jest to ważne święto religijne, poświęcone czci i pamięci wszystkich świętych, znanych i nieznanych, w Kościele katolickim, które stało się tradycją polskich rodzin.

W Dzień Wszystkich Świętych Polacy odwiedzają cmentarze, aby złożyć hołd swoim bliskim zmarłym. Sprzątają i dekorują groby świecami, kwiatami, wieńcami i innymi ozdobami. Cmentarze są zazwyczaj pięknie oświetlone tysiącami świec, tworząc uroczystą i spokojną atmosferę.

Powszechną praktyką jest zapalanie świec na grobach zmarłych. Światło świecy jest postrzegane jako symbol pamięci i sposób na poprowadzenie dusz zmarłych do zaświatów.

Wielu Polaków uczestniczy w tym dniu w nabożeństwach, aby modlić się za dusze zmarłych i prosić o wstawiennictwo świętych. To czas refleksji nad życiem tych, którzy odeszli.

Dzień Wszystkich Świętych często gromadzi członków rodziny, którzy przybywają na cmentarze, aby odwiedzić groby swoich przodków. To dzień, w którym rodziny pamiętają i honorują swoje korzenie oraz wzmacniają więzi rodzinne.

Po Dniu Wszystkich Świętych przypada 2 listopada Dzień Zaduszny, który jest także ważnym dniem w Polsce. W Dzień Zaduszny nadal odwiedza się cmentarze, aby wspominać i modlić się za dusze zmarłych. Zwyczaje i tradycje związane z tym dniem są podobne do tych, które obowiązują w dniu Wszystkich Świętych.

Dzień Wszystkich Świętych jest w Polsce dniem czci, pamięci i refleksji, ze szczególnym naciskiem na cześć zmarłych i świętych w tradycji katolickiej.

01.11.2023 Niedziela.BE / fot. Shutterstock, Inc.

(ep)

Belgia, Molenbeek: Trzecia strzelanina w ciągu trzech dni!

Prokuratura w Brukseli prowadzi dochodzenie w sprawie możliwej strzelaniny – trzeciej w ciągu trzech dni – w centrum gminy Molenbeek-Saint-Jean: w sobotni wieczór (28 października) mieszkańcy usłyszeli strzały, a następnie rozpoczął się policyjny pościg.

Dokładne okoliczności sobotniego zdarzenia przy Rue de l'Ecole w Molenbeek są nadal niejasne. Około godziny 22:00 sąsiedzi usłyszeli kilka strzałów, po czym policja rozpoczęła pościg za dwoma podejrzanymi, którzy odjechali z miejsca zdarzenia Peugeotem 508. Pościg zakończył się w Vilvoorde (na obrzeżach Regionu Stołecznego Brukseli), gdzie zatrzymano dwie osoby podróżujące samochodem. Nie ma informacji o możliwych ofiarach.

„Na tym etapie śledztwa brukselska prokuratura nie może ustalić związku pomiędzy eksplozjami, które miały miejsce w sobotni wieczór a pościgiem, który nastąpił po nich” – agencji prasowej Belga powiedziała Yasmina Vanoverschelde z brukselskiej prokuratury. Na drodze ucieczki z Molenbeek do Vilvoorde detektywi znaleźli broń palną, która prawdopodobnie należała do jednego z dwóch podejrzanych.

„Podejrzany pasażer został po przesłuchaniu przez prokuraturę zwolniony, a kierowca został postawiony przed sędzią śledczym, który postawił mu zarzut posiadania skradzionego towaru. Ostatecznie sędzia śledczy zwolnił mężczyznę pod pewnymi warunkami” – powiedziała Vanoverschelde.

Strzelanina, która miała miejsce w sobotni wieczór, jest trzecią strzelaniną w Molenbeek w ciągu trzech dni. W nocy z czwartku na piątek około północy w okolicach Bonnevie Park padły strzały i ranna została jedna osoba. Ofiara została zabrana do szpitala, ale jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

Następnej nocy, z piątku na sobotę, doszło do drugiej strzelaniny w okolicy Rue Vanderdussen, w pobliżu stacji metra Étangs Noirs/Zwarte Vijvers. Około godziny 23:30 pasażerowie samochodu z francuską tablicą rejestracyjną wystrzelili cztery kule w stronę idącego ulicą mężczyzny i postrzelili go w nogę. Podejrzewa się, że strzelaniny mają związek z napięciami w środowisku narkotykowym.

01.11.2023 Niedziela.BE // fot. Shutterstock, Inc.

(kk)

  • Published in Belgia
  • 0

Belgijska wielojęzyczność jest sposobem na życie

Hej, miłośnicy języków i ciekawscy podróżnicy! Kiedy myślisz o Belgii, co przychodzi Ci na myśl? Pyszne czekoladki, światowej klasy piwo i surrealistyczna sztuka, prawda? Ale sprawa jest prosta – Belgia to także językowa kraina czarów, w której można wyruszyć w burzliwą podróż po nie jednym, nie dwóch, ale trzech językach urzędowych. Łapcie za kapelusze, bo zagłębiamy się w językowy gobelin Belgii!

Holenderski, francuski i niemiecki, o mój Boże!

Wyobraź sobie więc taką sytuację: stoisz w Brukseli, stolicy Belgii. Tutaj znajdziesz serce Unii Europejskiej i NATO. Ale zgadnij co? Znajdziesz tu także funky patchwork językowy. Widzicie, kraj jest podzielony na trzy główne regiony – Flandrię (holenderskojęzyczną), Walonię (francuskojęzyczną) i Region Stołeczny Brukseli, który jest oficjalnie dwujęzyczny. Zgadza się, trzy różne regiony, trzy różne języki. To jak wielojęzyczna kanapka!

Holenderski we Flandrii

Kieruj się na północ, a dotrzesz do Flandrii, gdzie język niderlandzki jest użwany na co dzień, chociaż Holedner będzie miał niewielki trudności aby się dogadać. To tutaj możesz powiedzieć „Hallo!” i zaprzyjaźnij się z mieszkańcami, delektując się wyśmienitymi belgijskimi goframi i najwyższej klasy czekoladkami. Ponadto Flandria może poszczycić się pięknymi miastami, takimi jak Antwerpia, Gandawa i Brugia, każde z niepowtarzalnym holenderskim urokiem.

Francuski w Walonii

Jeśli wybierasz się na południe do Walonii, króluje język francuski. Powiedz „Bonjour!” i delektuj się boską kuchnią, taką jak moules-frites (małże i frytki). Odkryjesz mieszankę zapierającej dech w piersiach przyrody, od wzgórz Ardenów po malownicze wioski. To miejsce, w którym można chłonąć sztukę, historię i kulturę.

Bruksela, dwujęzyczna przystań

Przejdźmy teraz do stolicy, Brukseli, gdzie króluje dwujęzyczność. Możesz pogawędzić po francusku lub niderlandzku i wszystko będzie w porządku. Niezależnie od tego, czy spoglądasz na kultowe Atomium, czy polujesz na słynną na całym świecie Manneken Pis, zawsze znajdziesz kogoś, kto dosłownie mówi w Twoim języku!

Niemiecki na Wschodzie

Nie zapomnij o maleńkiej społeczności niemieckojęzycznej na wschodzie kraju. Choć jest niewielka, nadal ta część kraju stanowi istotną część belgijskiego gobelinu językowego. Na wypadek, gdybyś chciał pochwalić się jakimś „Guten Tag!” to śmiało, a na pewno uszczęśliowisz tubylca.

Sztuka kompromisu

Różnorodność językowa Belgii może sprawić, że zaczniesz się zastanawiać, jak sobie radzą. Cóż, to trochę sztuka. Znaleźli równowagę, dzięki czemu wszyscy mogą żyć w harmonii. Każdy region ma swój własny rząd, a przepisy językowe zapewniają dostępność edukacji i usług rządowych w podstawowym języku każdego obszaru. To jak łamigłówka językowa, a Belgowie są mistrzami w układaniu elementów w całość.

Wszędzie niespodzianki językowe

Ale czekaj, jest więcej! Belgia to nie tylko języki urzędowe. Jest także domem dla wielu innych języków i dialektów. Eksplorując zakamarki tego językowego labiryntu, możesz natknąć się na jidysz, waloński, a nawet niektóre regionalne dialekty flamandzkie.

Jeśli więc kiedykolwiek będziesz szukał miejsca, w którym wielojęzyczność to nie tylko modne hasło, ale sposób na życie, spakuj walizki i udaj się do Belgii. Poznaj cuda językowe Flandrii, francuskie przysmaki Walonii i dwujęzyczny gwar Brukseli. To miejsce, w którym łączą się języki, kwitnie różnorodność, a gofry smakują jeszcze lepiej z domieszką wielojęzyczności. Pozdrawiamy Belgię – językową krainę czarów czekającą na odkrycie!

01.11.2023 Niedziela.BE / fot. Shutterstock, Inc.

(ep)

Subscribe to this RSS feed