Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (środa 30 kwietnia 2025, www.PRACA.BE)
Pociągi między Ottignies i Brukselą-Schuman zawieszone do 5 maja
Polska: Bon turystyczny okazał się hitem. Będzie druga tura
Belgia: Po 20 piwach za kierownicą... Sędzia „pod wrażeniem”
Polska: E-hulajnogi opanowały Polskę. Jest ofiara śmiertelna tej mody
Od jutra znaczne utrudnienia na E40 w kierunku Brukseli!
Polska: Jak się przygotować na blackout? Zapoznaj się z instrukcją
Temat dnia: Belgia sparaliżowana przez ogólnokrajowy strajk!
Polska: Jak majówka, to w lesie na grzybach. O tym trzeba pamiętać
Słowa dnia: Opslagplaats, opslagruimte
Redakcja

Redakcja

Koronawirus w Polsce: Awaria w ministerstwie i awantura o szczepienia dla osób 40+. Wyjaśniamy, o co chodzi

W porannej rozmowie z radiem RMF minister Michał Dworczyk zachęcał osoby między 40. a 59. rokiem życia do zapisywania się na szczepienie przeciw COVID-19. Polacy tłumnie ruszyli na podbój systemu rejestracji, który prawdopodobnie nie wytrzymał obciążenia, ponieważ po chwili strona przestała działać. Choć brzmiało to jak prima aprillisowy żart, w tym samym czasie rządowy Twitter ogłosił, że doszło do fatalnej usterki, która wywołała w kraju niemałe zamieszanie. Poniżej wyjaśniamy na czym polegała pomyłka.


Nie kwiecień, a maj

Okazało się, że dla ponad pół miliona osób po czterdziestym roku życia, które wyraziły w styczniu chęć zaszczepienia się, miały zostać zaproponowane terminy w drugiej połowie maja. Nieszczęśliwym przypadkiem w systemie rejestracji wystąpiła usterka, która pozwoliła grupie wiekowej 40 – 59 lat zapisywać się na terminy przypadające już za kilka dni. Media społecznościowe natychmiast obiegła informacja, która wzburzyła głównie seniorów – osoby powyżej 60 roku życia, czekające od dawna na swoją kolej. Nic w tym dziwnego, ponieważ ich terminy są znacznie bardziej odległe. Rząd podjął kroki, aby jak najszybciej naprawić usterkę. 

"Na kilka godzin wstrzymujemy rejestrację tej grupy 40-59, po usunięciu usterki odblokujemy i do każdej osoby zadzwoni automat lub konsultant proponując termin w 2 poł. maja.  Przepraszamy za to, w ciągu kiku h przywrócimy pełne funkcjonowanie systemu" – czytamy słowa Ministra Dworczyka na rządowym Twitterze. Osoby, którym system wyznaczył termin poprawnie, nadal będą zarejestrowane z wyznaczoną datą.




Prawie 2 mln wolnych terminów, ale nie dla czterdziestolatków

"Cały czas mogą rejstrować się osoby 60+, ostatnio zgłoszeń było mniej, ale nie możemy dopuścić do sytuacji, w której osoby 40+ będą szczepione przed seniorami. Namawiam osoby 60+ do rejestracji – do końca maja mamy ponad 1,8 mln wolnych terminów" – zachęcał na Twitterze Kancelarii Premiera minister Michał Dworczyk. Obecnie szczepione są w dalszym ciągu osoby po 70. roku życia. Zgodnie z harmonogramem to właśnie ta grupa osób jest priorytetowa. W następnej kolejności zaszczepione zostaną osoby 60+. Dopiero wtedy przyjdzie kolej na 40-latków – jak przekonuje Michał Dworczyk – już bez zbędnego chaosu.


01.04.2021 Niedziela.BE // bron: News4Media // foto: Shutterstock, Inc.

(kmb)

  • Published in Polska
  • 0

Zdrowie: Urządzenia stymulujące serce a kuchnie indukcyjne i komórki

Jeśli masz wszczepiony rozrusznik serca lub kardiowerter-defibrylator, lepiej nie stawaj zbyt blisko kuchenki indukcyjnej, uważaj na biżuterię z magnesem neodymowym, a słuchawki odkładaj, a nie zawieszaj na szyi. Uważaj także, jak korzystasz z telefonu komórkowego i nie noś go w kieszonce na klatce piersiowej.

Rozrusznik (stymulator) serca wszczepia się wtedy, kiedy serce bije zbyt wolno (bradykardia) lub zbyt szybko (tachykardia). Składa się on z elektrod wprowadzanych do serca, oraz z właściwego stymulatora - urządzenia nieco większego od pudełka zapałek, zawierającego skomplikowany układ elektroniczny (mikroprocesor, pamięć, bateria, kondensatory). Jego zadaniem jest wytwarzanie impulsów elektrycznych dostarczanych do serca elektrodami.

Wszczepialny kardiowerter-defibrylator (powszechnie nazywany ICD, ang. implantable cardioverter defibrillator) to z kolei urządzenie elektroniczne, które służy do ciągłej kontroli rytmu serca, rozpoznawania zaburzeń rytmu i doraźnego przerywania tych zagrażających życiu (na przykład wtedy, gdy dojdzie do migotania komór). W razie wystąpienia zaburzeń rytmu urządzenie samo przepuszcza przez serce prąd (elektrowstrząs) przywracający prawidłową pracę serca. ICD może także pobudzać (stymulować) serce do pracy, gdy działa ono zbyt wolno lub z przerwami. Wszczepia się je pacjentom, którzy są zagrożeni nagłą śmiercią sercową na przykład tym, którzy przeszli zawał lewej komory serca i są zagrożeni groźną arytmią.

Pole elektromagnetyczne jest z kolei zjawiskiem naturalnym i jesteśmy wciąż wystawieni na jego działanie. Jednak postęp technologiczny sprawia, że jego natężenie może być większe niż naturalne, bo dochodzą różne otaczające nas urządzenia, które takie pole wytwarzają – od suszarki do włosów, poprzez telefony komórkowe, lodówki i mikrofalówki po kuchnie indukcyjne. To zaś może powodować komplikacje dla osób, które mają wszczepione rozruszniki serca lub kardiowertery-defibrylatory.

„To oczywiście żadna nowość, zjawisko znane i nawet wykorzystywane w praktyce klinicznej, jeśli w określonych okolicznościach medycznych (np. konieczności natychmiastowego wykonania ratujących życie zabiegów medycznych/operacji) należy doraźnie wstrzymać działanie wszczepionego urządzenia, a nie dysponujemy programatorem umożliwiającym przeprogramowanie ICD. Wtedy personel medyczny sięga po magnes, który umieszcza dokładnie nad ICD, aby urządzenie nie wchodziło w interakcje np. z nożem elektrycznym stosowanym przez operatora/chirurga” - mówi dr hab. n. med. Michał Mazurek ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu.

W życiu codziennym, w zdecydowanej większości przypadków natężenie pola elektromagnetycznego jest zbyt małe, aby przy zachowaniu minimalnych zalecanych odległości (minimum 15-30 cm od urządzenia), wpływać na wszczepione urządzenie elektroniczne. Wyjątkiem jest tu kuchenka indukcyjna, gdzie należy zachować odległość ok 60 cm. Należy pamiętać, że wiele magnesów neodymowych, obecnych np. w biżuterii czy słuchawkach, również może wpływać na wszczepione urządzenie, ale tylko w bezpośrednim sąsiedztwie.

„Dlatego np. jeśli pacjent używa takich słuchawek, powinien je odłożyć, a nie „odwieszać na szyi”, ponieważ takie zachowanie powoduje bezpośrednie zbliżenie słuchawki z magnesem nad wszczepione urządzenie – sytuacja analogiczna z noszeniem telefonu komórkowego w kieszonce bezpośrednio nad implantowanym ICD” - radzi dr Mazurek.

Sporo zamieszania wśród fanów iPhonów wywołały doniesienia naukowców na temat jednego z modeli tego telefonu. W styczniu tego roku czasopismo naukowe „Heart Rhythm Journal” wydawane przez Heart Rhythm Society opublikowało wynik testów, z których wynika, że umieszczenie iPhone'a 12 w pobliżu kardiowertera-defibrylatora zaburza jego działanie, narażając chorego na niebezpieczeństwo. Ich zdaniem może to jednak dotyczyć wszystkich nowoczesnych telefonów komórkowych, które wyposażone są w system do ładowania indukcyjnego MagSafe.

„Gdy do defibrylatora zostanie przyłożony magnes zewnętrzny, terapia szokowa wysokiego napięcia zostaje zawieszona. W rezultacie urządzenie takie będzie ignorowało nieprawidłowy rytm serca” - czytamy w „Heart Rhythm Journal”.

Lekarze przetestowali tę interakcję na pacjencie z wszczepionym urządzeniem. Po zbliżeniu iPhone'a do ICD nad odpowiednim obszarem klatki piersiowej na programatorze obserwowano pracę defibrylatora. Okazało się, że wstrzymał on terapię. Wynik ten był wielokrotnie odtwarzany przy różnym umiejscowieniu telefonu nad kieszenią ICD.

„Niniejszym informujemy o ważnym problemie zdrowotnym dotyczącym nowszej generacji iPhone'a 12, który potencjalnie może utrudniać terapię ratującą życie pacjenta, zwłaszcza gdy telefon jest noszony w górnej kieszeni na klatce piersiowej” - zakomunikowali badacze.
Po publikacji artykułu również amerykański urząd ds. żywności i leków FDA (Food & Drug Administration) wydał oficjalne zalecenia w tej sprawie rekomendując, aby użytkownicy rozruszników serca zawsze korzystali z telefonu komórkowego, przykładając go do ucha po przeciwnej stronie ciała, zwiększając w ten sposób odległość urządzenia od magnesów w smartfonie.

Podobne przypadki obserwowano już wcześniej i nie dotyczyły tylko telefonów komórkowych. Zakłócenia magnetyczne odnotowano np. w przypadku opaski na nadgarstek do monitorowania kondycji, która dezaktywowała ICD z odległości 2,4 cm.

Problem dostrzega też producent iPhone'ów. Apple Inc. wspomina o zakłóceniach magnetycznych w urządzeniach medycznych oraz o konsultacjach z lekarzami i producentami urządzeń medycznych na swojej stronie. „Aby uniknąć potencjalnych interakcji z tymi urządzeniami, należy trzymać iPhone'a i akcesoria MagSafe w bezpiecznej odległości od urządzenia (więcej niż 6 cali / 15 cm od siebie lub więcej niż 12 cali / 30 cm w przypadku bezprzewodowego ładowania)” - radzi Apple.

Choć nie ma co panikować, na pewno warto zachować ostrożność.

„Zaobserwowano, że ten konkretny model iPhone’a działa silniej niż poprzednie. Nie tyle wyłącza czy psuje urządzenie, ile wstrzymuje terapię. Oczywiście nie zawsze stwarza to niebezpieczeństwo, bo nie w każdym momencie, gdy telefon jest zbyt blisko, dojdzie akurat do zatrzymania akcji serca, nie zawsze też - nawet jak na kilka sekund dojdzie do takiej interferencji – musi stać się coś złego. Jednak musimy brać pod uwagę, że dojdzie do takiego zbiegu okoliczności, że do migotania komór dojdzie akurat w momencie korzystania z tego aparatu i defibrylator nie zadziała, co może mieć fatalne skutki” - wyjaśnia prof. Marcin Grabowski z I Katedry i Kliniki Kardiologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, Kierownik Oddziału Elektrokardiologii lekarz.

Jego zdaniem lepiej więc dmuchać na zimne.

Zalecana ostrożność

„Od dawna wiemy, że urządzenia, które wytwarzają pole elektromagnetyczne, szczególnie te silniejsze, jak głośniki, kolumny, bramki na lotniskach i w sklepach mogą wchodzić w interakcję z urządzeniami stosowanymi w elektroterapii i zawsze przestrzegaliśmy przed tym pacjentów” - dodaje prof. Grabowski.

Zaznacza przy tym, że stały postęp technologiczny sprawia, że urządzenia są coraz mniej wrażliwe.

„Do tego stopnia, że od pewnego czasu u większości pacjentów, nawet tych z wszczepionym defibrylatorem, wykonujemy badanie rezonansu magnetycznego, gdzie przecież pole elektromagnetyczne jest bardzo silne” - mówi.

Pacjent jest wtedy jednak nadzorowany przez specjalistów.

Lekarz podkreśla jednak, że informowanie pacjentów o potencjalnej interakcji z rozmaitymi urządzeniami generującymi pole magnetyczne o stosunkowo dużym natężeniu jest niezbędne.

„Zawsze mówimy naszym pacjentom, że telefon komórkowy może wchodzić w interakcje z urządzeniem, które im wszczepiliśmy i zalecamy, aby trzymali telefon jak najdalej od niego, raczej w torbie lub kieszeni spodni niż w kieszeni koszuli, słuchali uchem po drugiej stronie niż wszczepione urządzenie” - dodaje kardiolog.

Może to być też informacja istotna dla członków rodzin pacjentów z ICD czy rozrusznikami, którzy powinni z ostrożnością korzystać z telefonów komórkowych w obecności pacjentów. Ale trzeba też pamiętać, że wraz z postępem technologicznym na rynku pojawia się coraz więcej urządzeń ICD, które łączą się za pośrednictwem bluetooth z telefonem komórkowym, zapewniając choremu całodobowy monitoring.

Niezależnie od oddziaływaniach elektromagnetycznych, które mogą czasowo wpływać na wszczepione urządzenie, tylko jakaś koincydencja kilku niekorzystnych zdarzeń może ew. prowadzić do potencjalnie niekorzystnego zdarzenia medycznego.

„Dlatego wszyscy powinniśmy mieć świadomość potencjalnych zagrożeń i w razie potrzeby informować, zwracać uwagę, szczególnie pacjentom i ich rodzinom, którzy mogą być zagubieni w swojej chorobie i czasami przytłoczeni ilością nowych i być może niezrozumiałych dla nich informacji” - podsumowuje dr Michał Mazurek.

 


02.04.2021 Niedziela.BE // źródło informacji: Serwis Zdrowie // autor: Monika Wysocka, zdrowie.pap.pl // fot. Shutterstock, Inc.

(kmb)

 

Zdrowie: Wirtualna rzeczywistość pomoże w redukcji stresu

Idealne środowisko do redukcji stresu, szczególnie w warunkach lockdownu i ograniczonej możliwości podróżowania, uprawiania sportu czy udziału w wydarzeniach kulturalnych, może stanowić wirtualna rzeczywistość. Informatycy we współpracy z psychologami z Łodzi opracowują program komputerowy, dzięki któremu zamiast profesjonalnych gogli wystarczy smartfon i... kartonowe okulary.

Pomysł naukowców łączy w sobie dwie metody stosowane w redukcji stresu pourazowego i rekomendowane przez WHO: zmniejszanie wrażliwości na stres za pomocą ruchu gałek ocznych EMDR (analiza ruchu gałek ocznych, ang. Eye Movement Desensitization and Reprocessing) oraz koordynację współpracy między półkulami mózgowymi, czyli terapię bilateralną. Program komputerowy budowany jest w wersji pełnej – na gogle VR oraz takiej, którą będzie można zastosować w domowych warunkach.

„Używając okularów budowanych z kartonu i słuchawek podłączonych do telefonu, można zmniejszyć do minimum koszt takiej terapii. Okulary VR zapewniają pacjentowi odizolowanie od świata. Następuje pełna immersja, czyli zanurzenie w rzeczywistości, która jest odtwarzana. Człowiek nie widzi tego, co dzieje się na zewnątrz, może zatem w pełni skupić się na przykład na poruszającej się kulce, którą widzi raz z lewej, raz z prawej strony. Dochodzą do tego bodźce tonalne - raz słyszymy dźwięk w jednym uchu, raz w drugim. W tym samym momencie, kiedy kulka jest po prawej stronie słyszymy dźwięk w prawym uchu. W pełnej wersji sprzętu, gdzie do dyspozycji są gogle, można wykorzystać również wibracje kontrolera” - wyjaśnia dr inż. Dorota Kamińska z Politechniki Łódzkiej.

W ramach grantu Miniatura Narodowego Centrum Nauki jej zespół z Wydziału Elektrotechniki, Elektroniki, Informatyki i Automatyki PŁ współpracuje z Instytutem Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego. Psycholodzy pod kierunkiem dr hab. Doroty Merecz-Kot, przygotowują scenariusz, który informatycy zaimplementują do VR.

„Jeśli chcemy redukować stres, środowisko musi być relaksacyjne - spacer po lesie, leżenie na kwiecistej łączce lub bycie pod wodą. Dodatkowe wrażenia słuchowe pozwolą całkowicie odłączyć się od realnego środowiska. Człowiek może się skupić, nie rozprasza go światło, hałas, żadna osoba wchodząca do pokoju – daje to podobne efekty jak medytacja ” - tłumaczy dr inż. Kamińska.

Badaczka wierzy, że nawet w dobie pandemii - choć bywamy zmęczeni i rozdrażnieni koniecznością przebywania w wirtualnej rzeczywistości – warto wykorzystać tę możliwość redukcji stresu. Dla młodych ludzi może być to wręcz idealna forma terapii.

„Pokolenie Z jest przyzwyczajone od najmłodszych lat do technologii, dla nich jest to na porządku dziennym, spędzają więcej czasu używając telefonów i komputerów niż realnego środowiska. Dla nich będzie to idealne środowisko do redukcji stresu. Starsze osoby też bywają zachwycone VR, nasze próby na osobach w wieku 65+ pokazały, że nie stanowi to dla nich problemu” - ocenia dr inż. Kamińska.

Uściśla, że wykorzystanie VR w redukcji stresu polega na krótkich, trwających do 20 min sesjach terapeutycznych. Na etapie badań naukowcy używają okularów podłączanych do komputera, natomiast docelowo chcą zrealizować urządzenie na przenośnych okularach, dzięki którym każdy będzie mógł sobie włączyć VR w domu.

Finansowanie z grantu Miniatura 4 umożliwia gratyfikację uczestników badania. Naukowcy zrekrutują 60 osób, które przebadają swoim urządzeniem i aplikacją. Każda osoba będzie musiała 3 razy poddać się takiemu badaniu, aby naukowcy mogli wybrać najlepszą spośród kilku wersji.

Skuteczność nowej metody w redukcji stresu będzie mierzona czujnikami – badanie uwzględnia obiektywną ocenę tętna, EKG, EEG EMG. Wyniki z tych czujników uzupełnią subiektywną opinię pacjenta, który określi czy poczuł się lepiej i czy jest zrelaksowany.

Zdaniem laureatki grantu odbiorcą opracowanej w ten sposób metody terapeutycznej będę gabinety terapeutyczne wyposażone w specjalne gogle i czujniki. Informatycy i psycholodzy myślą też o specjalnym panelu dla terapeuty, który mógłby śledzić, czy poziom stresu u pacjenta maleje.


31.03.2021 Niedziela.BE // źródło: Nauka w Polsce www.naukawpolsce.pap.pl // autor: Karolina Duszczyk // fot. Shutterstock, Inc.

(kmb)

 

Zdrowie: Trzy rady prof. de Barbaro, jak przetrwać trzy pandemie

Pandemia COVID-19 nałożyła się na dwie inne pandemie: postprawdy oraz nienawiści - ocenił psychiatra prof. Bogdan de Barbaro. Aby przetrwać te trudne czasy, warto dbać o trzy rzeczy: swoje poczucie sprawczości, sieci społeczne oraz umiejętność oddzielania reakcji od refleksji.

Prof. dr hab. n. med. Bogdan de Barbaro jest psychiatrą, psychoterapeutą, emerytowanym profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Jagiellońskiego. We wtorek dla Uniwersytetu w Białymstoku wygłosił wykład online "Jak przetrwać pandemie".

Podczas niego naukowiec ocenił, że mamy teraz do czynienia nie tylko z pandemią pochodzenia biologicznego - COVID-19, ale również z pandemią postprawdy - która atakuje nasze myślenie - oraz pandemią nienawiści, niszczącą nasze relacje. "Te pandemie w pewien sposób się ze sobą łączą" - ocenił.

Mówiąc o pandemii koronawirusa zwracał uwagę, że ludzkość musi przejść lekcję pokory. "Wirus jest taki maleńki, a właściwie cała ludzkość jest zagrożona" - mówił.

Ocenił, że jeśli chodzi o perspektywę psychologiczną, to epidemia koronawirusa ma kilka etapów, które ludzie przechodzą w różnym tempie. Pierwszy etap to etap chaosu: towarzyszy mu bezradność, strach i lęk. Psychiatra zwracał uwagę, że w tym etapie - np. w ubiegłym roku - część osób nie dowierzała, część się zmobilizowała, część zaprzeczała problemowi. Kolejnym etapem jest czas wycofania się. Zdaniem profesora niektórzy w tym etapie popadli w depresję, a inni dali jej wyraz przez agresję. "Te dwa stany psychiczne jakoś się ze sobą przeplatają" - mówił. Trzeci etap zaś określił jako PTSD - okres lęku, koszmarów, obniżonego nastroju, ataków panicznego lęku.

Druga pandemia, o której mówił prof. de Barbaro, to pandemia postprawdy. Psychiatra zwrócił uwagę, że uspokajające kłamstwo bywa dla wielu osób bardziej atrakcyjne, niż niewygodna prawda. A zdaniem wykładowcy nie zawsze wybiera się to, co jest prawdą - a raczej to, co lepiej odpowiada naszym potrzebom. Wykładowca zwracał też uwagę, że rewolucja technologiczna sprawia, że dzielenie się fałszywymi informacjami jest łatwe, niekaralne i darmowe. Aby obronić się przed postprawdą radził, by sprawdzać źródła; przyjąć, że świat jest raczej skomplikowany, a nie zero-jedynkowy. Namawiał, by orientować się, co się dzieje w bańkach informacyjnych innych niż nasza.

I wreszcie trzecią pandemią, o której mówił prof. de Barbaro, jest epidemia "wirusa nienawiści". W ocenie psychiatry bowiem hejt ma się w tych czasach dobrze. Mówiąc o tym, co nauka mówi o nienawiści - powiedział, że uczucie zagrożenia uruchamia jądro migdałowate w mózgu. "Słuchacze są wtedy w stanie działać bezrefleksyjnie" - skomentował. Mówił też co się dzieje, kiedy myślimy o członkach grup zdehumanizowanych, a więc takich, którym odbiera się człowieczeństwo. Według psychiatry nie uruchamiają się wtedy części mózgu odpowiadajcie za poznanie i empatię, a raczej ma się poczucie niesmaku. A za tym iść może w dalszych krokach - jak mówił profesor - gniew i impulsy przemocowe.

"Koronawirus nasila sprzężenie między nienawiścią i postprawdą. (...) Nasila związek postprawdy i nienawiści. W moim przekonaniu to sytuacja, która nam zagraża, jest niebezpieczna, wymaga od nas odpowiedzialności" - powiedział: wykładowca.

Sformułował też trzy rady na trzy "wirusy".

Pierwsza nich dotyczy tego, czy potrafimy przejść od reakcji do refleksji. Chodzi o to, by podejść z dystansem do swoich emocji - np. gniewu, lęku czy rozpaczy - i przyjrzeć się im z refleksją. "Wchodząc w fazę refleksyjną, dajemy sobie szanse na to, że nas reakcja nie zniszczy" - powiedział.

Zwracał uwagę, że warto choćby umieć odróżniać swój strach od lęku. Wyjaśniał, że strach pomaga uważać na konkretne niebezpieczeństwa i ich unikać. Lęk zaś to stan bliżej nieokreślonego dyskomfortu, niepokoju. Być może trudno nawet określić, jakie jest jego źródło. Zaznaczył, że w wypadku strachu można wypracować postępowanie, które ochroni przed niebezpieczeństwem. Podał przykład, że jeśli ktoś jest przestraszony koronawirusem, to zakłada maskę, zasłaniając usta i nos. "A jeśli jestem w lęku, nie będę dbał o to, co się dzieje z dystansem społecznym, tylko np. będę się zachowywał zuchwale, aby temu lękowi zaprzeczyć" - zauważył terapeuta.

Drugim ważnym elementem radzenia sobie z trzema pandemiami według prof. de Barbaro jest poczucie sprawczości. Chodzi o to - sprecyzował - by znaleźć np. jakieś działanie, które da nam poczucie, że dzięki nam przybyło dobra. W jego ocenie to podejście jest potrzebne, by nie poddać się bezradności. Jak zaznaczył, poczucie sprawczości jest jednym z ważniejszych predyktorów zdrowia.

Trzecia ważna w czasie pandemii kwestia dotyczy zaś - zdaniem terapeuty - dbałości o sieci społeczne. A jak podkreślił prof. de Barbaro - sieć społeczna również jest ważnym predyktorem zdrowia. Zaznaczał, jak ważne dbanie o kontakty z innymi osobami i to, by być wśród innych, żeby mieć wsparcie i dawać je innym.


31.03.2021 Niedziela.BE // źródło: Nauka w Polsce www.naukawpolsce.pap.pl // fot. Shutterstock, Inc.

(kmb)

 

Subscribe to this RSS feed