Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (niedziela 5 maja 2024, www.PRACA.BE)
Belgia: Płacenie za streaming? Już tylu ludzi to robi
Belgia: Inflacja w Belgii najwyższa w całej strefie euro!
Niemcy: Coraz więcej zagranicznych lekarzy
Słowa dnia: Kom binnen
Polska: Rewolucja w lekach. W życie wchodzą właśnie nowe zasady ich dawkowania
Belgia: Przybywa niezdolnych do pracy. W tych branżach ryzyko największe
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (sobota 4 maja 2024, www.PRACA.BE)
Belgia ubiega się o organizację European Youth Olympic Festival W 2029 roku
WHO: „Pandemia spowodowała wzrost liczby dzieci z nadwagą”
Redakcja

Redakcja

Website URL:

Belgia: „Ekologiczna dostawa paczki”? To prawo klienta!

Każdy klient robiący w Belgii zakupy online powinien mieć prawo do wyboru bardziej ekologicznego sposobu dostawy - uważa minister Petra De Sutter, odpowiedzialna w rządzie federalnym między innymi za usługi pocztowe i kurierskie.

Ministerstwo kierowane przez De Sutter przygotowuje ustawę, która zobowiąże firmy zajmujące się dostarczaniem zakupów online do tego, by oferowały klientom co najmniej jedną opcję „ekologicznej dostawy”.

Nie chodzi tutaj o jakieś wyszukane metody. Za bardziej ekologiczne sposoby dostawy uznaje się między innymi dostarczanie paczek do tzw. paczkomatów i innych punktów odbioru.

Z analiz naukowców wynika, że ta metoda pozwala ograniczyć emisję dwutlenku węgla do atmosfery przez samochody dostarczające przesyłki o 17% w porównaniu z dostawą bezpośrednio pod wskazany adres - poinformował dziennik „Het Laatste Nieuws”.

Jeśli paczka jest dowożona pod konkretny adres domowy, oznacza to, że kurier musi specjalnie tam pojechać. Emisja szkodliwych substancji do atmosfery jest dużo mniejsza, kiedy kurier za jednym razem przywozi kilkadziesiąt paczek do jednego punktu niż w sytuacji, kiedy musi podjechać do każdego z kilkudziesięciu adresów osobno.

Projekt ustawy w tej sprawie został już zatwierdzony przez radę ministrów. Teraz poddano go analizie ekspertów, a następnie zostanie poddany głosowaniu w parlamencie.

29.08.2023 Niedziela.BE // fot. Shutterstock, Inc.

(łk)

 

  • Published in Belgia
  • 0

Legionelloza groźna tylko, gdy obniżona odporność

Legionelloza jest chorobą zakaźną, ale nie zaraźliwą, co oznacza, że nie przenosi się z człowieka na człowieka. Nie każda osoba narażona na te bakterie zachoruje, w grupie ryzyka są osoby z obniżoną odpornością, palące, przewlekle chore i w starszym wieku.

Od kilku dni cała Polska śledzi zdrowotne doniesienia z województwa podkarpackiego, gdzie rośnie liczba zakażonych bakterią Legionella pneumophila. Hospitalizowano z tego powodu już ponad 76 osób, a do tej chwili (24.08) potwierdzono śmierć pięciu zakażonych osób.

Bakteria Legionella występuje na całym świecie i jest szeroko rozpowszechniona w środowisku, a jej rezerwuarem jest woda i mokra gleba. Legionellę pneumophila wykrywano dotychczas w instalacjach wodno-kanalizacyjnych hoteli, szpitali, domów opieki, w kurkach i sitkach prysznicowych, w zbiornikach magazynujących wodę, urządzeniach klimatyzacyjnych i nawilżających, w basenach z hydromasażem, basenach termalnych, basenach spa, w urządzeniach medycznych. By się namnażać, wymagają jedynie odpowiedniej temperatury (między 20°C a 50°C) i obecności w wodzie zanieczyszczeń i osadów (takich jak rdza, glony, kamień wapienny), które wykorzystują jako źródło substancji odżywczych.

Jest groźna, gdy dostanie się do płuc

Do zakażenia może dochodzić poprzez wdychanie powietrza, w którym znajduje się aerozol skażonej bakteriami wody (mgła wodna powstała w wyniku rozprysku wody). Podczas oddychania kropelki aerozolu dostają się do naszych dróg oddechowych i osadzają na błonach śluzowych nosa lub płucach.

Legionella nie przenosi się natomiast drogą pokarmową, co oznacza, że gdy trafi do układu pokarmowego wraz ze spożytą wodą nie jest dla nas niebezpieczna. Podczas picia wody do zakażenia może dojść jedynie w przypadku zakrztuszenia się i aspiracji płynu do dróg oddechowych.

Większość zdrowych osób narażonych na kontakt z bakteriami legionella nie zachoruje. Najbardziej podatne na zachorowanie są osoby starsze, z wielochorobowością, w szczególności z chorobami płuc, z chorobami kardiologicznymi oraz osoby, u których układ odpornościowy jest osłabiony przez leczenie onkologiczne, immunosupresyjne czy autoimmunologiczne.

Legionelloza jest nazywana także „chorobą legionistów”, gdyż pierwsze przypadki zachorowania zdiagnozowano właśnie w grupie weteranów jednego z amerykańskich legionów. Jak podaje portal legionella.pl, spotkali się oni na zjeździe w Filadelfii w 1976 roku. Zachorowało wówczas 186 osób, które mieszkały w jednym z hoteli w Filadelfii. Na ostre zapalenie płuc zmarły 34 osoby, w tym pięcioro z obsługi hotelu. W tym samym roku Joseph MacDade po intensywnych badaniach stwierdził, że przyczyną choroby była nowa, nieopisana wcześniej bakteria.

Niezbyt charakterystyczne objawy

U zakażonych początkowo występują niespecyficzne objawy grypopodobne np.: uczucie ogólnego rozbicia, ból głowy, szybko narastająca gorączka (temperatura 38°C i powyżej), dreszcze, bóle mięśni. Następnie, w ciągu jednego dnia, pojawiają się objawy zapalenia płuc: kaszel, zwykle na początku suchy, duszność, ból w klatce piersiowej. Mogą wystąpić również zaburzenia orientacji i splątanie. Często (u około jednej trzeciej chorych) występują objawy ze strony przewodu pokarmowego: wymioty, wodnista biegunka, ból brzucha.

Większość chorych wymaga hospitalizacji i leczenia antybiotykami. Do rozpoznania choroby konieczne jest wykonanie specjalnych testów laboratoryjnych.

„Od zakażenia do pełnoobjawowej choroby mija średnio 5-6 dni, jednak maksymalny okres trwa od 2 do 10 dni, czyli możemy jeszcze spodziewać się nowych zachorowań w Rzeszowie, bo część osób może być jeszcze w okresie wylęgania się tej choroby” - mówiła w czwartek rano (24.08) w radiu TOK FM prof. Anna Zajkowska z Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.

Uwaga na klimatyzacje i fontanny

Postacie pozapłucne, zwykle łagodne (najczęściej jako tzw. gorączka Pontiac) przebiegają z objawami rzekomo-grypowymi - wzrostem ciepłoty ciała, dreszczami, bólami głowy i mięśni, zakażeniem górnych dróg oddechowych. Wyzdrowienie następuje samoistnie po kilku dniach.

Co roku w Europie odnotowuje się ponad 1000 przypadków legionellozowego zapalenia płuc u osób, które uległy zakażeniu w różnych obiektach zakwaterowania turystycznego, takich jak np. hotele, pensjonaty czy kempingi. Dlatego „jeżeli w okresie dwóch tygodni przed wystąpieniem objawów wyjeżdżałeś poza miejsce zamieszkania, spędziłeś noc w hotelu, korzystałeś z wanny z hydromasażem poinformuj lekarza” - ostrzegają specjaliści na stronach stacji sanitarno-epidemiologicznych.

Najczęściej odnotowywane są pojedyncze zachorowania, których źródłem są budynki użyteczności publicznej czy oddziały szpitalne, zazwyczaj szybko identyfikowane.

„Obecnie na Podkarpaciu mamy duże ognisko - liczba zakażonych przekroczyła 70 osób, kilka osób zmarło, a liczba zakażeń na pewno jest niedoszacowana. Z niecierpliwością czekam na dochodzenie, co było źródłem zakażeń, bo tylko w ten sposób możemy zahamować rozprzestrzenianie się bakterii i wyciągnąć wnioski na przyszłość” - mówiła prof. Zajkowska we wspomnianym wywiadzie radiowym.

Przy tak gorącym lecie systemy nawilżające: klimatyzacje, fontanny, kurtyny wodne są intensywnie używane. Ale równie dobrze bakterie mogą znajdować się w rurach doprowadzających wodę, które nagrzewają się z powodu temperatur jakie mamy tego lata.

Jak zredukować ryzyko zakażenia?

Jeżeli możesz, zachowaj temperaturę wody w urządzeniach grzewczych na poziomie 60°C.

Regularnie czyść i dezynfekuj urządzenia natryskowe w domu (głowice prysznicowe, nawilżacze powietrza, wanny z hydromasażem) zgodnie z zaleceniami producenta.

Po nieużywaniu kranu ponad dwa tygodnie, odkręć wodę na przynajmniej dwie minuty, zanim zaczniesz z niej korzystać.

Okresowo opróżniaj i przepłukuj urządzenia grzewcze, zgodnie z zaleceniami producenta, aby zredukować osiadające na dnie i ściankach zanieczyszczenia.

Jak zapobiegać legionellozowemu zapaleniu płuc?

Przeciw legionellozowemu zapaleniu płuc nie można się zaszczepić, dlatego w zapobieganiu ważne jest unikanie sytuacji, w których może dojść do zakażenia.

Europejskie Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób publikuje dane adresowe hoteli, które nie wdrożyły satysfakcjonującego planu przeciwdziałania i zapobiegania występowania bakterii Legionella pomimo stwierdzenia przypadków legionelozowego zapalenia płuc wśród swoich gości. Warto sprawdzić, czy hotel, w którym masz zamieszkać, nie figuruje na liście hoteli o podwyższonym ryzyku zakażenia: TUTAJ

Co jeszcze?

sprawdź czy w zajmowanym pokoju hotelowym ciepła woda ma odpowiednio wysoką temperaturę (50°C - 60°C, tj. zbyt gorąca, aby włożyć do niej ręce na dłużej niż kilka sekund), a woda zimna ma odpowiednio niską temperaturę (<20°C).

jeżeli zajmujesz pokój, który nie był wcześniej użytkowany, przed pierwszym użyciem prysznica, można odkręcić na kilka minut kran, aby przepuścić przez niego wodę (do osiągnięcia przez nią temperatury podanej powyżej).

osoby w grupie ryzyka ciężkiego przebiegu zakażenia, np. z niedoborami odporności, powinny unikać sytuacji, w których mogą powstawać skażone aerozole np. korzystania z wanny typu whirlpool, etc.

Na stronie internetowej ELDSNet* można znaleźć dodatkowe informacje i link do „Technical Guidelines for the Investigation, Control and Prevention of Travel Associated Legionnaires' Disease” („Wskazówki techniczne dotyczące prowadzenia badań, zwalczania i zapobiegania legionellozy związanej z turystyką”) Europejskiej Grupy Badawczej ds. Zakażeń Legionellozą (European Study Group on Legionella Infections, ESGLI).

29.08.2023 Niedziela.BE // źródło informacji: Serwis Zdrowie // fot. Kubais, Czechy / shutterstock.com

(ca)


Ósma rano to dla nastolatka wyzwanie

Nastolatki mają biologicznie uwarunkowany inny rytm dobowy niż dorośli, co sprawia, że najchętniej chodziliby spać o 1.00, ale też wstawali później niż zazwyczaj od nich wymagamy. Lekcje od 8.00 to dla wielu uczniów katorga. O tym dlaczego tak się dzieje i jak przeżyć ten czas, opowiada biolog i neurodydaktyk prof. Marek Kaczmarzyk.

Monika Wysocka: Wstawanie na ósmą do szkoły wielu osobom kojarzy się ze szkolnym horrorem. Dlaczego?

Marek Kaczmarzyk: Nie jest to żadna wiedza tajemna, od kilkudziesięciu lat wiemy, że rytm dobowy nastolatka jest inny niż dorosłych i trochę słabo, że przez tyle lat nie byliśmy w stanie tej wiedzy wprowadzić w życie.

A co z niej wynika?

Że z fizjologicznego punktu widzenia początek dnia to nie jest dobra pora dla nastolatka - oczywiście w kontekście funkcji kognitywnych czyli poznawczych, które są najistotniejsze w szkole, takie jak logiczne myślenie, ciągi przyczynowo-skutkowe czy odnajdywanie regularności w przekazie. Na taką aktywność w przypadku nastolatka możemy liczyć nie wcześniej niż o godzinie 9.00-9.30.

Dlaczego tak jest?

Zewnętrznym synchronizatorem czasu jest następstwo dnia i nocy. Organizmy, od początku swego istnienia kształtowały rodzaj reakcji, który synchronizowałby procesy środowiska wewnętrznego i zewnętrznego. Gdy rozwój komplikował sytuację, systemy, które zapewniały 24 godzinny rytm, przestawały bezkrytycznie korzystać ze zmian oświetlenia w warunkach środowiska zewnętrznego i przenosiły się do wewnątrz organizmu. U ssaków, w tym u człowieka, mamy dedykowane temu procesowi konkretne struktury podwzgórza, tzw. jądra nadskrzyżowaniowe, które generują dwudziestoczterogodzinne cykle, dopasowujące się do dnia i nocy. Stąd mówimy o wewnętrznym, fizjologicznie nakręcanym zegarze biologicznym, który daje znać naszemu organizmowi, kiedy poszczególne procesy powinny być wzmacniane, a kiedy wygaszane - bo chociaż nam się wydaje, że czuwanie i senność to oczywiste ogólnoustrojowe procesy, to wcale tak nie jest.

Jak to?

Maksimum aktywności serca przypada bowiem na inną fazę doby niż maksimum aktywności jelit czy wątroby, dlatego synchronizacja w rzeczywistości musi być bardzo złożona. W przypadku aktywności ogólnej komórki nerwowe jąder nadskrzyżowaniowych komunikują organizmowi, kiedy powinien być aktywny, a kiedy powinien odpocząć. Robią to za pomocą szyszynki, która wytwarza melatoninę, czyli hormon snu. Melatonina relaksuje nas na wszystkich poziomach, począwszy od fizycznego - po prostu mniej chce nam się poruszać - aż po kognitywne, kiedy to słabiej przyswajamy, wolniej przetwarzamy, mamy gorszą pamięć roboczą. Wraz ze wzrostem poziomu/stężenia melatoniny we krwi (w ciągu półtorej do 2 godzin) wchodzimy w stan, który fizycznie i poznawczo stopniowo skłania nas do odpoczynku. Istotne dla zdrowia kłopoty ze snem związane są z tym, że dobowy cykl wydzielania melatoniny, który reguluje nasz sen i czuwanie w trakcie naszego życia trochę dryfuje.

To znaczy?

Mniej więcej do 2. roku życia dziecko nie ma swojego wewnętrznego rytmu, przyjmuje aktywność dobową od rodzica czy opiekuna - to istotna informacja, biorąc pod uwagę liczne porady cioć czy babć na temat tego, że niemowlę powinno spać oddzielnie, by złapać swój własny rytm dobowy. Tymczasem jeżeli zostawimy je samo sobie, ono zdesynchronizuje się zupełnie.

Koło 4-5 roku życia łapiemy wreszcie swój rytm dobowy, podobny zresztą do tego charakterystycznego dla osób dorosłych, gdy nasze szyszynki zaczynają wydzielać melatoninę ok. 21.00-22.00. W ciągu dwóch pierwszych godzin wzrost poziomu melatoniny powoduje, że wchodzimy w stan coraz mniejszej wrażliwości, senności i jeżeli nie musimy w tym czasie pracować, albo zrobić czegoś, co wymaga naszego zaangażowania, to ok. 23.00-24.00 stajemy się senni i zasypiamy. Osiągamy wtedy maksymalny poziom melatoniny i ten moment jest najcenniejszy z punktu widzenia snu. Warto pamiętać, nie zastąpi go żadna poobiednia drzemka. Mniej więcej ok. 3:00 szyszynka stopniowo przestaje wydzielać melatoninę i jej poziom zaczyna spadać. Około 6.00 jest już śladowy, a to oznacza, że zanika relaksacyjny rodzaj oddziaływania melatoniny i jeżeli w tym momencie wstaniemy i przywrócimy typowe dla dziennej aktywności krążenie w naszym ciele, nasz mózg jest gotowy, by podjąć pełną aktywność.

Natomiast u nastolatka mniej więcej od 12 do 17 roku życia, choć oczywiście nie są to sztywne granice, cały cykl jest przesunięty o ok. 3 godziny zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Czyli jeżeli u dorosłego szyszynka zaczyna wydzielać melatoninę ok. 21.00, to u nastolatka dopiero koło północy. Jeżeli więc powłócząc nogami wieczorem natkniemy się na naszego nastolatka skaczącego po domu nie myślmy sobie, że coś jest nie tak. Gdy powiemy mu „połóż się natychmiast, bo już jesteś zmęczony”, zapewne usłyszymy: „wcale nie” i faktycznie tak może być. Oczywiście, można kazać mu położyć się do łóżka, ale musimy się liczyć z tym, że najprawdopodobniej on zaśnie dopiero koło północy, gdy w jego krwi zacznie zwiększać się poziom melatoniny. Chciałbym podkreślić, że sytuacja, w której nastolatki chodzą spać o 1.00 jest normą dla tego wieku - wiedzą to wszyscy rodzice, którzy na wakacjach pozwalają swoim dzieciom w tym wieku chodzić spać, o której chcą.

Jakie są tego konsekwencje?

Jeżeli dopiero koło 3.00 szyszynka zmniejsza aktywność, a wątroba dopiero zaczyna rozkładać melatoninę, to łatwo policzyć, że w stanie, w którym my jesteśmy koło 6.00 on będzie dopiero ok. 9:00. Wobec tego proszę sobie wyobrazić, co czuje nastolatek, którego musimy obudzić o 6.45, żeby zdążył do szkoły na 8.00. Nawet jeśli w miarę bezproblemowo uda nam się obudzić tego młodego człowieka, to zazwyczaj, gdy przychodzi do kuchni, kładzie nam się na stole, co rzecz jasna jest dla nas oczywistym następstwem tego, że późno się położył. Typowa reakcja dorosłego w takiej sytuacji to „kazanie”: „mówiłem ci, połóż się o 22.00, bo będziesz zmęczony, ale ty zawsze wiesz swoje”. Tymczasem tu nie o późne chodzenie spać się rozchodzi - po prostu tak działa jego organizm. On o  6.30 ma jeszcze sporo melatoniny we krwi, więc jeśli rano przy stole nie chce z nami rozmawiać, gdy odpowiada monosylabami, nie myślmy, że się obraził, albo jest mrukiem. On po prostu jest półprzytomny. Jeśli chcemy to lepiej zrozumieć, poprośmy kogoś, żeby obudził nas o 4.00 i zmuszał nas do pogawędki.

No, ale do 8.00 chyba już się rozbudzi?

No właśnie niekoniecznie. On dopiero zaczyna się rozkręcać. Tymczasem wielu nauczycieli myśli: jest 8.00, są wyspani, wypoczęci, to na pierwszych lekcjach powinniśmy mieć najtrudniejsze tematy i często wtedy właśnie odbywają się te bardziej wymagające lekcje z matematyki, przedmiotów ścisłych. A my dziwimy się, że zamiast być gotowi do pracy, zaangażowani, uczniowie są znudzeni, ziewają. Mówimy: leniwi, nie szanują nas. A tak naprawdę to fizjologiczna reakcja człowieka i jeszcze mniej więcej przez godzinę, oni nie będą w formie.

Skoro już musimy zaczynać tak rano to od jakich przedmiotów najlepiej? Jeśli nie od matematyki, to może od wf-u?

To byłoby logiczne - wf na rozruszanie. Problem w tym, że melatonina, o której mówimy, jest hormonem relaksacyjnym na wszystkich poziomach. Obniża również napięcie podstawowe mięśni. Czyli jeżeli mamy ciąg logiczny: napięcie podstawowe mięśni- więzadła-ochrona stawów, np. kolanowego, to przy niższym poziomie napięcia mięśni wzrasta prawdopodobieństwo skręcenia. Czyli wf nie jest bezpiecznym wyjściem. Dobrze byłoby gdyby nauczyciele znali fizjologię nastolatków, bo taka świadomość mogłaby sprawić że na pierwszy lekcjach raczej nie śrubowaliby wymagań.

Czyli lepiej byłoby zaczynać lekcje później?

Gdybyśmy przesunęli lekcje o półtorej godziny, na 9.30-10.00, moglibyśmy liczyć, że wtedy będzie okej. Ale - co warto podkreślić - taką zmianę powinniśmy przeprowadzić kompleksowo, czyli nie kosztem przedłużenia pobytu w szkole, bo wtedy oni nie mieliby w ogóle czasu dla siebie, a to jest w tym wieku absolutna konieczność. Musielibyśmy odchudzić podstawy programowe i zmniejszyć presję, obawiam się więc, że to bardzo trudne...

Jak rozumieć fakt, że mimo iż nastolatki mają duże zapotrzebowanie na sen, miewają z nim problemy?

To paradoks, bo z jednej strony dla swojego zdrowia nastolatek powinien spać jakieś 8,5-9 godzin, a z drugiej strony naturalnie występują u niego często zaburzenia snu: od bezsenności po stany przypominające narkolepsję, czyli natychmiastowe zasypianie - gdzie usiądzie tam śpi. Nie powinniśmy się tym niepokoić, bo to też jest związane z dojrzewaniem mózgu.

A więc nie dość, że nastolatek ma zaburzenia snu wpisane w etap rozwojowy, to jeszcze szkoła „zapewnia” mu chroniczne niewyspanie…

Dokładnie. A to jest fatalna sytuacja na poziomie biologicznym, chociażby z powodów odpornościowych. Sen, szczególnie ten przy wysokim poziomie melatoniny, jest niezbędny do regeneracji układu odpornościowego. Proszę zauważyć, że gdy nie dosypiamy, z jakiegoś powodu łatwiej „łapiemy” infekcje, sen jest niezbędny do regeneracji układu immunologicznego, to część fizjologii. Wygląda na to, że szkoła działa na niekorzyść zdrowia młodych ludzi, bo skracając nastolatkowi sen, narażamy go na infekcje.

Jednak gdy miałbym wybrać jakiś inny powód, dla którego sen w tym wieku jest tak ważny, to wybrałbym ten, który związany jest bezpośrednio ze szkołą: okazuje się, że w trakcie snu następuje coś, co nazywamy konsolidacją nabytych w ciągu dnia doświadczeń. A przecież szkoła służy do tego, żeby czegoś nauczyć, wymaga umiejętności rozwiązywania problemów, tworzenia wiedzy czy modelu świata, który byłby spójny, logiczny, a jednocześnie utrudnia naszemu mózgowi rozprawianie się z różnorodnością tego, czego nastolatek nauczył się w ciągu dnia. A to jest coś, co może odbyć tylko w trakcie snu. Czyli najpierw uczy reprezentacji świata, a patem utrudnia konsolidację tych reprezentacji. To są paradoksy, które ciągną się od lat. Neurobiolodzy i neurodydaktycy od lat zwracają na to uwagę, ale system nie reaguje.

Co więc mogą w tej sytuacji zrobić dla swoich dzieci rodzice?

Gdy nie ma szkoły, jest weekend czy wolny dzień - dać zrealizować nastolatkom ich naturalny rytm, bo to jest jedyna okazja, kiedy mogą to zrobić. Czyli jeżeli w sobotę nasz młody człowiek nie wstaje o 10.00, nie wpadajmy do jego pokoju z pretensją, nie mówmy mu że jest leniem, nie wyciągajmy go na wycieczkę rowerową, bo on po całym tygodniu niedosypiania chętnie by jeszcze pospał. Dajmy mu tę godzinkę, to będzie dla niego bezcenny prezent. Oczywiście, nie nadrobi w ten sposób zaległości z całego tygodnia, bo nie da się „naspać” na zapas, ale realizacja w te dni właściwego rytmu dobowego będzie dla niego zdrowa i takie „lepsze życie” pomoże mu lepiej znosić wymagania nadchodzącego tygodnia.

Czy skoro nie da się tego zmienić i musimy wysyłać dzieci do szkoły na 8.00, pozwolić im kłaść się spać, jak chcą, czy jednak wymagać, by o 22.00 były w łóżku?

Trzeba poszukać złotego środka. Kompromis, oczywiście, fizjologicznie nie jest zadowalający, ale jeżeli wiemy, że ich szyszynki zaczynają pracować o północy, to poprośmy ich, żeby nie kładli się później, albo żeby jednak o tej 23.00 leżeli już w łóżku, nawet jeśli od razu nie zasną. Jeżeli dzień był intensywny, szczególnie fizycznie, zmęczenie może pomóc, szyszynka może zacznie działać szybciej. A rano z kolei nie wymagajmy od nich natychmiastowej mobilizacji, pozwólmy im posnuć się po kuchni, nie próbujmy zarzucać ich informacjami, nie prośmy o zrobienie zakupów przed wyjściem do szkoły. Jeżeli jesteśmy nauczycielami - nie bierzmy wszystkiego do siebie - ziewnięcie czy przeciągnięcie nie musi od razu oznaczać braku szacunku. Jeśli podejdziemy do fizjologicznych następstw rozwoju z większym zrozumieniem, mniej będziemy brali wszystko do siebie, pozwolimy im łagodniej wchodzić w sen, a potem łagodniej z niego wychodzić - wszystkim będzie łatwiej. Ale musimy też być przygotowani na porażki, które są przypisane okresowi dorastania.

Warto też wiedzieć, że gdy melatonina nas uśpi, to nie jest to sen jak utrata przytomności - przecież gdy w nocy obudzi nas ekstremalna sytuacja, np. pożar, to nie popatrzymy na płomień i nie odwrócimy się na drugi bok, tylko jednak zrywamy się z łóżka. Oprócz melatoniny istnieją jeszcze fizjologiczne alarmowe pobudki - nasze podwzgórze wytwarza też hipokretynę (oreksynę) tzw. hormon czuwania, który szybko uwalniany komórki podwzgórze i pnia mózgu  powoduje zniesienie działania melatoniny i jest w stanie dość szybko nas wybudzić i przywrócić do fizycznej aktywności. Jest to jednak dość kosztowne fizjologiczne - o ile zdarza się raz na jakiś czas, koszty są do zniesienia, ale zbyt częste, prędzej czy później wykończą człowieka. Deprywacja senna bardzo źle wpływa na organizm, w ekstremalnych sytuacjach może nawet doprowadzić do śmierci.

Ale na pocieszenie powiem, że jest parę rzeczy, które możemy zrobić.

Co takiego?

Np. zadbać o to, aby przed snem nie korzystać z urządzeń wytwarzających niebieskie światło, które dla organizmu jest zewnętrznym sygnałem uwalniania hipokretyny. Jest ona wydzielana, kiedy do naszej siatkówki dociera światło wysokoenergetyczne o krótkiej fali, czyli niebieskie, wykorzystywane w smartfonach. To powoduje opóźnienie wpływu melatoniny. Możemy więc zwrócić uwagę na to, aby co najmniej godzinę przed snem młody człowiek nie używał tego typu urządzeń, a już na pewno nie używał ich koło 24.00, gdy jego szyszynka próbuje się aktywować. Warto też pamiętać o nas. Nocne czytanie esmsów będzie u nas także miało podobne skutki.


01.09.2023 Niedziela.BE // źródło informacji: Serwis Zdrowie // fot. Antonio Guillem, Hiszpania / shutterstock.com

(cs)


„Gotowość szkolna” tylko na papierze?

Prawdziwa weryfikacja gotowości szkolnej zaczyna się dopiero po pierwszym dzwonku. Dla dzieci, które rozpoczynają przygodę ze szkołą, to wyzwanie, tym bardziej, że zanurzone są one często w wirtualnej rzeczywistości, a tam bywają anonimowe, nie ma nudy, dostają nieskończoną liczbę prób. Czy to doświadczenie ze świata cyfrowego można z korzyścią przenieść na życie szkolne? I co powinno być istotniejsze niż same wyniki w nauce? - w przeddzień rozpoczęcia roku szkolnego wyjaśnia psycholog i psychoterapeutka Agnieszka Jastrzębska.

Klaudia Torchała: Kiedy dziecko jest tak naprawdę gotowe, by podjąć naukę w szkole? Oczywiście wiadomo, że jest obowiązek wykonania badania, które kwalifikuje do tego, by przekroczyło próg szkoły, ale to raczej teoria, potem zderza się z rzeczywistością…

Agnieszka Jastrzębska: To prawda. Pomimo uzyskania „gotowości szkolnej” na papierze, faktycznie adaptacja do nowego środowiska szkolnego może być dla wielu dzieci wyzwaniem. I tak naprawdę testy oceniające, czy dziecko już poznawczo, społecznie i emocjonalnie jest gotowe, by podjąć obowiązek szkolny, nie mają być może tak wielkiego znaczenia. Szkoła to wszystko zweryfikuje. To na początku nieznane terytorium, tak naprawdę ring i dlatego trudno przewidzieć, jak będzie się dalej ono rozwijać i czy jest ono na ten etap gotowe. Te testy tego z pewnością nie wykażą. Dla dziecka to rozstanie z rodzicami i to na wiele godzin. To już coś innego niż pobyt w przedszkolu, gdzie wymagania wobec dziecka są inne i nie ma „rygoru” szkolnego. Dziecko musi zacząć się uczyć czytać, pisać, liczyć. Odczuje też z pewnością presję rówieśniczą. Będzie zawiązywało nowe kontakty. Może to być stresujące dla niego, biorąc pod uwagę to, że ten czas szkolny jest mocno już sformalizowany, a jego aktywność społeczna sprowadza się głównie do przerw. Krótkich przerw np. pięciominutowych. Te wszystkie elementy wchodzą w obszar szkolny. To dla dziecka rewolucja. Dopiero po pewnym czasie można będzie ocenić, czy rozpoczęcie obowiązku szkolnego odbyło się w odpowiednim momencie jego życia. Czy może lepiej by było, by jeszcze trochę poczekało, dojrzało.

Zastanawiam się, czy to, że dzieci mają w tej chwili szybszy dostęp do zaawansowanych technologii nie determinuje tego, że poznawczo być może są gotowe na szkołę, ale emocjonalnie i społecznie jeszcze nie? Ich rozwój przez to jest mniej harmonijny niż kiedyś?

Współczesne dzieci wyrastają w technologii cyfrowej i odgrywa ona dla nich bardzo ważną rolę w codziennym życiu. Często przenoszą się do wirtualnej rzeczywistości i długo tam pozostają. I dlatego też ten konflikt między oczekiwaniami a rzeczywistością jest większy. W wirtualnym świecie mogą pozostawać niezwyciężonymi wojownikami, a w szkole siedzą cicho w ławce. Ten drugi świat może być przez to dla nich mniej atrakcyjny. W wirtualnym świecie przejmują kontrolę, a w szkole są zazwyczaj kontrolowane. Poza tym często nie są przyzwyczajone do tego, że stawia się pewne granice, w grach przecież często chodzi o to, by je przekraczać, zdobywać ciągle nowe umiejętności. Świat wirtualny nie przyzwyczaja też do rutyny, którą spotkają w szkole. I dlatego współczesne dzieci mogą mieć jeszcze większy problem z przystosowaniem się do tego, co dzieje się w szkole.

Ale czy ten wirtualny świat mógłby w jakiś sposób okazać się pomocny w przekraczaniu progu szkoły? Odwołuje się Pani w swojej terapii do niego.

Pracuję w terapii poznawczo-behawioralnej. Rodzicom podpowiadam, by wykorzystali te umiejętności, które dziecko zdobywa w świecie wirtualnym w jego świecie realnym. Dla mnie ważne jest to, by dziecko, które idzie do pierwszej klasy umiało nazywać swoje uczucia i to  my - dorośli powinniśmy go tego uczyć. Starajmy się wyciągnąć z dziecka tego super bohatera. Nie powinniśmy unieważniać jego uczuć, bo ma ono prawo do każdej emocji. Nie mówmy mu „nie bądź smutny, bo w szkole jest fajnie”. Lepiej dostrzec: „widzę, że jesteś smutny i jeśli chcesz o tym porozmawiać, to ja jestem”. Nawet wtedy, gdy dziecko przychodzi z gorszą oceną, a my pocieszamy: „nie martw się, będzie dobrze”, to też jest unieważnianie. Wzmacniajmy go, dostrzegając jego emocje: „widzę, że włożyłeś w to dużo wysiłku i widzę, że jesteś przygnębiony”. Pamiętajmy, że dziecko może czuć różne emocje, a dorosły powinien mu je pomóc rozpoznawać i nazywać. Ważne jest też to, by uczyć dziecko od samego początku uważności. To jest bardzo przydatne w życiu, w szkole również. Łatwiej będzie mu się skupić. Można do tego wykorzystywać prozaiczne czynności. Gdy zjada truskawkę, to zastanówmy się wspólnie nad kolorem, smakiem, jaka jest w dotyku i jak pachnie. Kolejna kwestia to ustalenie z dzieckiem to, co dla niego jest ważne. Te wartości można też odnieść do życia jego bohatera wirtualnego. Poza tym warto, by dziecko umiało ustalić sobie drobne kroki w realizacji zadań i je podejmowało. W kontekście nauki to bardzo pomocne. Nie ma co wybiegać w przyszłość. Opanowanie działań najpierw na małych liczbach. Może na początek nawiązanie jakieś relacji, bo dziecko ma z tym trudność. Warto zachęcać. Można tutaj zastosować takie podejście, by dziecko zastanowiło się nad tym, co w jakieś sytuacji szkolnej zrobiłby jego bohater, w jaki sposób postąpił?

Jak płynnie wejść w szkołę? Na czym się skupić?

Warto uzmysłowić sobie, że jeżeli emocjonalna sfera dziecka będzie zaburzona, czyli będzie ono bardzo obawiać się szkoły, to też trudniej będzie mu się uczyć, skupić, zrozumieć. Rodzic nie powinien skupiać się na wynikach – ocenach, ale raczej na drodze, która prowadzi do  zdobycia pewnej wiedzy i umiejętności. Może pomóc on dziecku podzielić materiał na mniejsze części, ale też go sprowadzić do jednego pojęcia (uwspólnić). Czyli np. wokół bezpieczeństwa zbudować wiedzę na temat tego, jak powinno zachować się na pasach, jak wezwać pomoc. To tak, jakbyśmy chcieli bardzo przebiec maraton, ale nie mamy wystarczających umiejętności. Dlatego najpierw trzeba zrobić pierwszy, najmniejszy  krok - wystawić buty do biegania. Będą przypominać, co jest istotne dla mnie. Potem trzeba je założyć i przejść się w nich kilometr. Czyli istotna staje się ta droga, a nie sam cel. Szkoła musi być w procesie, a nie w wyniku.

Ale nawet te drobne cele, odnosząc do nauki, dla dzieci są nużące, nie widzą w nich sensu - rysowanie szlaczków, no i po co uczyć się o stawonogach, skoro nie widziało się na oczy odnóży raka?


To jest właśnie problem polskiej szkoły, angażuje głównie pamięć krótkotrwałą, a wiedzę zdobywa się poprzez ciekawość i to, że widać jej praktyczne zastosowanie. Nie potrzebujemy aż tyle pamiętać, musimy umieć zgromadzone informacje stosować w praktyce. Nauka musi być przyjemna. Nie może opierać się tylko na zapamiętywaniu, ale głównie na doświadczaniu. Dziecko powinno być takim rzemieślnikiem, który tworzy jakieś dzieło na podstawie zdobytej wiedzy. Coś namacalnego.

Życie szkolne to pewna triada: dziecko-nauczyciel-rodzic. Co robić, by te elementy ze sobą dobrze współgrały?


To musi być wspólne budowanie mostu. Istotna jest dobra komunikacja między rodzicem a nauczycielem, bo to pomaga zrozumieć dziecko, daje mu wsparcie i podstawy, by czuło się ono bezpiecznie. Nie można  też w tej relacji  zapomnieć o dziecku, bo często się je niestety pomija. Nie może być ono niewidzialne, bo takie dziecko się nie uczy, odbiera mu się pewną podmiotowość. Musi czuć się ono dostrzeżone, by mogło rozwijać swoje mocne strony, kompetencje. Warto podkreślić również tutaj, że to rodzic dysponuje największą wiedzą na temat swojego dziecka, dlatego tak ważna jest dobra współpraca z nauczycielem. Te dwa światy muszą ze sobą się komunikować, by dziecko nie miało poczucia, że są to dwie niewspółgrające ze sobą rzeczywistości.


03.09.2023 Niedziela.BE // źródło informacji: Serwis Zdrowie // tags: edukacja, zdrowie, styl życia, społeczne, szkoła, psychologia // fot. Joanna Dorota, Polska / shutterstock.com

(ks)

Subscribe to this RSS feed