Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (niedziela 19 maja 2024, www.PRACA.BE)
Zanieczyszczenie powietrza w Brukseli skraca życie mieszkańców o nawet 5 lat!
Polska: 10 tysięcy nauczycieli straci pracę? To realny scenariusz
Polska: Kierowcy mogą powiedzieć „uff”. Jest decyzja w sprawie opłat od samochodów spalinowych
Hałas wokół lotniska w Brukseli niemal wrócił do poziomu sprzed pandemii
Polska: To będzie piekło. Zbliża się koszmarnie upalne lato
Wycieczka z Belgii do Paryża z polskim przewodnikiem, 28-30 czerwca 2024
Niemcy: Trwa śledztwo w sprawie prania pieniędzy przez prawicowego polityka
Polska: Więcej pieniędzy! To dobra wiadomość do wielu osób. Wzrosły progi dochodowe
Belgia: Wokół zakładu 3M dojdzie do „wymiany” 137 tys. ton gleby
Redakcja

Redakcja

PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (na skrót www.PRACA.BE)

Polskojęzyczny serwis ogłoszeniowy portalu internetowego NIEDZIELA.BE jest coraz popularniejszy - znajdziesz tu pracę w Belgii, mieszkanie w Belgii, samochód w Belgii, busy do/z Polski, itp, itd.

Zapraszamy do umieszczania ogłoszeń jak również do korzystania z ogłoszeń już tam obecnych na http://OGLOSZENIA.NIEDZIELA.BE

Skrót do ogłoszeń Praca - zatrudnię to PRACA.BE

Jeśli szukasz pracowników lub podwykonawców to daj ogłoszenie na portalu http://OGLOSZENIA.NIEDZIELA.BE - ogłoszenia są bezpłatne :)

 

Jeśli szukasz pracy w Holandii to zaglądnij na holenderski portal Niedziela.NL - a setki ogłoszeń (ponad 1000 wakatów codziennie!) znajdziesz na PRACA.NL

 


07.03.2021 NIEDZIELA.BE - polskojęzyczny portal internetowy Numer 1 w Belgii (wg rankingu firmy Amazon www.ALEXA.COM)

(kmb)

{jcomments off}

 

 

 

 

 

 

Bułgaria: rząd planuje wejście kraju do strefy euro w styczniu 2024 r.

Bułgarski rząd planuje wejście do strefy euro z dniem 1 stycznia 2024 r. - ogłoszono w opublikowanym przez resort finansów dokumencie ws. przygotowań kraju do członkostwa w unii walutowej. "Nie ma gwarancji, że tak się stanie" - uważa portal Mediapool.

Bułgaria została włączona 10 lipca 2020 r. w istniejący od 1979 r. i dostosowany do obecnej sytuacji Mechanizm kursów walutowych ERM II, który służy stabilizacji walut krajów członkowskich przed wejściem do strefy euro. Od 1 stycznia 1999 r. w systemie ERM II znajduje się korona duńska. Chorwacka kuna weszła do ERM II w tym samym czasie co bułgarski lew.

Pozo spełnieniem tzw. kryteriów z Maastricht państwo ubiegające się o włączenie do strefy euro musi uzyskać pozytywną ocenę ze strony Europejskiego Banku Centralnego. Na rozszerzenie strefy euro muszą też wyrazić zgodę wszystkie kraje, które już w niej uczestniczą.

"Nie ma gwarancji, że Bułgaria zostanie włączona do strefy w postulowanym przez resort finansów terminie" - zauważa w sobotę portal Mediapool, który przeanalizował piątkowy komunikat Ministerstwa Finansów. "Pewne jest tylko - jak zaznacza - że Bułgaria powinna przejść przez proces ewaluacji swego udziału w systemie ERM II po dwóch latach, czyli do lipca 2022 r.".

Po tym terminie oczekiwana jest podsumowująca analiza sytuacji ze strony EBC i oraz państw członkowskich UE należących do strefy euro - przypomina portal. Ażeby uzyskać pozytywną ocenę, Bułgaria musi się dostosować w pełni do wymagań Europejskiego Banku Centralnego, które wynikają z tzw. kryteriów konwergencji (kryteriów z Maastricht). Chodzi w nich m.in. o takie elementy jak wskaźnik inflacji, deficyt budżetowy czy dług publiczny.

Bułgaria nie była w stanie spełnić tych kryteriów przy ostatniej ocenie okresowej przeprowadzonej przez EBC w styczniu br. - zauważa portal.


08.03.2021 Niedziela.BE // źródło: PAP // autor: Ewgenia Manołowa (PAP) // fot. Shutterstock, Inc.

(kmb)

 

Pandemia: Czy koronawirus wymyka się nam spod kontroli?

W rocznicę wykrycia pierwszego potwierdzonego przypadku zakażenia wirusem SARS-CoV-2 w Polsce nie jesteśmy wcale w dużo lepszej sytuacji niż w marcu 2020 r. Co prawda dysponujemy już szczepionkami, ale tempo szczepień jest zbyt wolne, przez co wirus, dzięki mutacjom, może wymknąć się nam spod kontroli – ostrzega prof. Andrzej M. Fal z Centralnego Szpitala Klinicznego MSWIA w Warszawie.

Specjaliści z Polskiej Akademii Nauk oceniają, że raczej nie można liczyć na szybkie zakończenie trwającej pandemii, dlatego sugerują, abyśmy nauczyli się żyć w nowej rzeczywistości. Zgadza się Pan z tą dość pesymistyczną wizją?

Groźba wymknięcia się wirusa SARS-CoV-2 spod kontroli jest rzeczywiście bardzo realna. Wiemy już, że nowe warianty koronawirusa nie są tak wrażliwe na przeciwciała wytwarzane w efekcie trwającej akcji szczepień, nie tak łatwo im ulegają, jak to się dzieje w przypadku wariantu podstawowego. Dużo do myślenia daje casus miasta Manaus w Brazylii, gdzie w ubiegłym roku blisko 70 proc. mieszkańców przechorowało COVID-19. Wydawało się, że wytworzyła się tam już odporność zbiorowiskowa (stadna) i mieszkańcy tego miasta mogą już czuć się bezpieczni. Tymczasem, jak wynika z niedawnych doniesień duża część populacji tego miasta zachorowała na COVID-19 po raz drugi. Okazało się, że spowodował to zmutowany, tzw. wariant brazylijski wirusa SARS-CoV-2. W świetle obecnej wiedzy wydaje się, że stanowi on większe zagrożenie niż tzw. diabeł kalifornijski czy wariant nowojorski. Wiemy już, że dzięki tzw. mutacjom ucieczki, które pojawiły się w nowych szczepach koronawirusa, patogeny te są mniej wrażliwe na działanie naszych odpornościowych linii komórkowych oraz przeciwciał. Jeśli te mutacje będą się dalej powielały i będzie ich przybywać, to możemy mieć poważne problemy z opanowaniem wirusa, przynajmniej za pomocą tej broni, którą teraz mamy, czyli szczepionkami mRNA lub wektorowymi o obecnej strukturze.

Czy wariant brazylijski dotarł już do naszej części świata?

Z tego co wiem, brazylijskiego wariantu w Europie jeszcze nie stwierdzono. Rozprzestrzenia się on ku zaskoczeniu naukowców dość wolno. Nie wiadomo dlaczego. Być może reakcja służb epidemiologicznych w Brazylii była lepsza niż reakcja tych służb w RPA, w odpowiedzi na pojawienie się tam tzw. wariantu południowoafrykańskiego. Niestety biorąc pod uwagę wskaźniki zachorowalności w Brazylii pandemia nie jest jednak wciąż opanowana, co stwarza zagrożenie dla reszty świata.

Wariant południowoafrykański dla odmiany jest już jednak w Polsce. Co to oznacza w praktyce?

Rzeczywiście kilka dni temu potwierdzony został w Polsce pierwszy przypadek zakażenia południowoafrykańskim wariantem koronawirusa. Można się spodziewać jego dalszego rozprzestrzeniania się i przenikania do Polski zza granicy. Granice pozostają przecież w dużej mierze otwarte, a w Europie stwierdzono już bardzo wiele zakażeń z jego udziałem. Przypomnę jeszcze w tym kontekście, że rząd RPA zawiesił w lutym szczepienia preparatem Astra Zeneca, gdyż stwierdzono, że jedynie w niewielkim stopniu szczepionka ta wpływa na południowoafrykański wariant koronawirusa, który w RPA jest już dominujący (jednak szczepienie w znacznym stopniu zapobiega przed ciężkim przebiegiem). Szczepionki mRNA także mają w przypadku tego wariantu wirusa obniżone działanie, ale ze względu na to, że po tego rodzaju szczepieniu mamy generalnie bardzo wysokie miano przeciwciał, to również w przypadku tego wariantu wydaje się ono wystarczające. Szacuje się, że ten wariant ma 4-8 krotnie mniejszą wrażliwość na szczepienie w porównaniu do podstawowego.

Który z tych wariantów jest najbardziej groźny?

Jest jeszcze za wcześnie, aby móc je dokładnie porównać i stwierdzić, który jest najbardziej groźny.

Zatem trwa wielki wyścig z koronawirusem, w którym powoli zyskuje on nad nami przewagę. Jak szybko możemy się spodziewać wprowadzenia na rynek kolejnych, ulepszonych szczepionek, które będą w stanie powstrzymać te nowe szczepy wirusa?

Z tego co mi wiadomo, producenci szczepionek w technologii mRNA są w stanie przedstawić kolejną szczepionkę w ciągu 2-3 miesięcy, tylko nieznacznie modyfikując tę, która jest obecnie w użyciu.  

Pytanie tylko czy znowu będą musieli przechodzić od nowa cały proces formalny związany z wprowadzeniem ich na rynek?

Nie wiadomo jak podejdą do tej kwestii instytucje regulujące rynek farmaceutyczny. Czy uznają, że to jest generalnie ten sam produkt, czy jednak nowy, wymagający nowych badań. Wtedy przynajmniej badania kliniczne trzeciej fazy będą musiały się odbyć. Pytanie tylko czy mamy na to czas, bo jak widać, wirus robi wszystko, żeby się wymknąć spod kontroli. Najpierw zaczęliśmy go trochę kontrolować zachowaniami higienicznymi (DDM), a teraz szczepionkami i to wytwarzanymi w dwóch różnych technologiach. W dodatku trzecia technologia już za chwilę będzie dostępna.

To dobra wiadomość. Wirus zaczyna się odgryzać, ale nasz arsenał też się powiększa. Co to za nowa technologia?

Chodzi o najbardziej klasyczne szczepionki, czyli białkowe. Podawane w nich jest po prostu białko kolca koronawirusa, za pomocą którego przyczepia się on do naszych komórek i je infekuje. W przeciwieństwie do szczepionek wektorowych i mRNA, gdzie białko to było podawane w sposób pośredni, poprzez dostarczenie komórkom „przepisu” na jego samodzielne wytworzenie, tu niejako podawany jest bezpośrednio sam kolec, aby został rozpoznany przez nasz układ odpornościowy, dzięki czemu potem wytwarzane są przeciwciała. Tą trzecią koncepcję rozwija amerykańska firma Novavax (jest prawdopodobne, że samo białko będzie syntezowane m.in. w Polsce). Warto dodać, że to będzie tania szczepionka, nie wymagająca przechowywania w bardzo niskich temperaturach (wystarczy normalna lodówka). Jeśli potwierdzi się jej skuteczność to ma ona szansę zostać naprawdę dużym graczem. To będzie więc szczepionka idealna także dla biedniejszych krajów. Już za dwa miesiące ma ona zostać poddana ocenie amerykańskiej agencji FDA.

Mimo wszystko, wygląda na to, że nie jesteśmy wcale dziś w dużo lepszej sytuacji, niż byliśmy rok temu.

Sytuacja jest gorsza niż była rok temu, choć niewątpliwie jesteśmy bardziej świadomi i mamy więcej narzędzi w rękach. Niestety jesteśmy również bardziej zmęczeni psychicznie izolacją i wszystkim tym, co się dzieje od roku. W dodatku wielu z nas przestało się bać. W związku z tym mniej chętnie stosujemy się do zaleceń i rozporządzeń. Przykładem tego są takie zbiorowe zachowania ludzi, jak w czasie słynnego weekendu w Zakopanem. Zresztą podobnie działo się w Wiedniu, Lubljanie i wielu innych miejscach Europy. Wszędzie bowiem ludzie mają już dość pandemii i szukają możliwości odreagowania. Może u Szwajcarów i Niemców mniej jest takich zachowań, bo to narody bardziej zdyscyplinowane.

A co z lekami przeciw COVID-19? Tyle się przecież o nich mówi i pisze, np. o amantadynie czy remdesivirze. Czymś chyba jednak obecnie już dysponujemy?

Fakty są takie, że nie ma wciąż żadnego zatwierdzonego leku do leczenia infekcji wywołanej przez wirusa SARS-CoV-2. Mamy do dyspozycji jedynie nieliczne leki, w tym przede wszystkim remdesivir, które pomagają złagodzić przebieg infekcji w cięższych przypadkach. Ten lek sprawdza się więc np. u pacjentów wymagających wspomagania oddychania. Badania dotyczące stosowania amantadyny są dopiero na początkowym etapie.

Proszę wyjaśnić dlaczego jedni przechodzą COVID-19 łagodnie, nawet bezobjawowo, podczas gdy inni ciężko, czy wręcz śmiertelnie?

To akurat dotyczy wszystkich chorób wirusowych. Jedni grypę przechodzą łagodnie, a inni z jej powodu umierają. Decyduje o tym przede wszystkim podatność danego organizmu, czyli nasza odporność. Dzieli się ona na wrodzoną (czyli nieswoistą) i nabytą (swoistą). To jakie mamy linie odporności, jaką mamy podatność na infekcje stanowi więc cechę indywidualną, jak odciski palców. Jednak jak powszechnie wiadomo, na COVID-19 generalnie najciężej chorują osoby w wieku 80+. Jest tak dlatego, że najczęściej organizmy tych osób są już mocno osłabione różnymi chorobami przewlekłymi.

Niemniej chorują ciężko i umierają również młodzi.

Rzeczywiście, burzliwe przypadki i groźne powikłania występują często u osób młodych. Dzieje się tak najczęściej za sprawą tzw. burzy cytokinowej, która wymyka się spod kontroli. Jest ona oznaką nadmiernie reaktywnego układu immunologicznego. Te wszystkie uszkodzenia organów powstające wskutek COVID-19 - tego nie robi wirus, tylko nasz układ immunologiczny. To taka nadmiarowa reakcja odpornościowa powoduje, że ofiarą walki z infekcją padają własne komórki. Zatem, zarówno ci co mają bardzo słaby, jak i ci, co mają zbyt reaktywny układ immunologiczny (zbyt mocno reagujący) najgorzej przechodzą zakażenie wirusem SARS-CoV-2 i innymi wirusami.

Polacy w przeciągu ostatnich miesięcy znacznie zmienili nastawienie do szczepień przeciw COVID-19. Dlaczego?

Z trzech głównych powodów. Po pierwsze z powodu licznych inicjatyw edukacyjnych, realizowanych zarówno przez rząd, jak i organizacje pozarządowe, a także świat nauki. Przykładem takiego działania jest m.in. inicjatywa „Nauka przeciw pandemii”. Głównym celem tej i podobnych inicjatyw była walka z dezinformacją i mitami na temat szczepień oraz pandemii. Po drugie, obecnie prawie każdy z nas zna już kogoś zaszczepionego. Ludzie przekonali się dzięki temu, że te osoby czują się lepiej, bezpieczniej i druga głowa im wcale nie urosła od tego, ani palce im się nie skrzyżowały, ani jakiś GPS się im nie wszczepił. To wielu z nas przekonało i oswoiło ze szczepionką. Po trzecie, gdy okazało się, że politycy i celebryci zaczęli się ustawiać w kolejce do szczepienia i kłócić kto ma prawo się kiedy zaszczepić, to wyszło na to, że szczepionka stanowi dobro rzadkie, a więc jednak coś dobrego. W tej chwili 60-70 proc. Polaków deklaruje chęć zaszczepienia się przeciw COVID-19, a startowaliśmy z poziomu 27-32 proc.

Jak przekonać nieprzekonanych?

- Tymi samymi sposobami. Czyli przede wszystkim rzeczową edukacją. Teraz np. ludzie się bardzo interesują powikłaniami po COVID-19. Dlatego grupa naukowców skupionych wokół projektu „Nauka przeciw pandemii” szykuje kolejne opracowanie (białą księgę) na ten temat. Do końca marca powinno się ono ukazać. Opracuje ją zespół uznanych klinicystów. Jak już wspomniałem, publikacja będzie dotyczyć prawdopodobieństwa, trwałości i ciężkości powikłań po COVID-19.

A o niepożądanych odczynach poszczepiennych też coś będzie?

Fakty są takie, że poważniejszych powikłań po szczepieniach praktycznie nie ma. Jeśli ktoś ma gorączkę po szczepionce wektorowej, to jest normalny objaw. Jeśli ktoś ma dreszcze i przejdzie mu to w 72 godziny, to też jest normalne. W tych szczepionkach jest przecież adenowirus, który powoduje łagodne przeziębienia zaczynające się gorączką. Wirus dostaje się do naszego organizmu i przeciwko niemu organizm wysyła przeciwciała. Stąd ta gorączka, dreszcze itd. Dlatego więcej takich objawów występuje po szczepionkach wektorowych, zawierających jako wektor adenorwirusa, niż po szczepionkach mRNA, ale wiemy dlaczego tak się dzieje.

Jak trwała jest odporność nabyta po takim szczepieniu?

Pierwszy zaszczepiony w ramach testów w kwietniu 2020 r. ma jeszcze wystarczający poziom przeciwciał. Specjaliści przewidują co najmniej 2-letnią odporność na COVID-19 po szczepieniu. Z pewnością jest ona dłuższa niż po przechorowaniu, które owszem daje nam pewną odporność, ale nie tak silną, jaką daje szczepienie. Dlatego nie jest argumentem, żeby się nie szczepić, jeśli kilka miesięcy wcześniej się chorowało na COVID-19. Jak pół roku temu chorowałem, to prawdopodobnie nie mam już wysokiej ochrony przed ponownym zakażeniem.

Szwedzki model zwalczania pandemii, dość liberalny w porównaniu do innych krajów, sprawdził się Pana zdaniem czy nie?

Z najnowszych statystyk wynika, że Szwecja ma o połowę większą całkowitą zachorowalność niż Polska, w przeliczeniu na milion mieszkańców, ale porównywalną śmiertelność. To nie do końca jednak jest porównywalne. Istnieje bowiem wiele czynników, które wpływają na taki a nie inny przebieg pandemii w każdym kraju, jak choćby jego struktura demograficzna czy liczba i wielkość aglomeracji miejskich, czyli gęstość zaludnienia.

Analizując statystyki międzynarodowe wydaje się, że Polska kiepsko wypada pod względem śmiertelności z powodu COVID-19.

Nie przesadzajmy. Jesteśmy pod tym względem gdzieś w połowie stawki. Gorsze wskaźniki mają m.in. Francja, Słowacja, Hiszpania, Bułgaria, Węgry, Czechy, Belgia czy Wielka Brytania. Lepiej od nas wypadają zaś np. Dania, Norwegia czy Estonia. W Europie jesteśmy obecnie na 22. miejscu pod względem liczby zgonów na milion mieszkańców. Ale po odrzuceniu małych krajów, czyli wśród liczących się krajów europejskich jesteśmy na 18. miejscu (na ponad 30 krajów). Nie jest więc wcale dramatycznie. Utrzymująca się od pewnego czasu w Polsce wysoka liczba zgonów z powodu infekcji wirusem SARS-CoV-2 wynika moim zdaniem w dużej mierze z tego, że ludzie nie chcą się przyznawać do zakażenia. Nie chcą się też badać i zgłaszać do lekarza. W efekcie zgłaszają się do leczenia za późno, w zaawansowanym stanie choroby, przez co wielu z nich nie da się uratować. Dzieje się tak m.in. dlatego, że ludzie boją się utraty pracy albo nie chcą narażać rodziny na kwarantannę. Inni zaś wierzą, że wyleczą się sami, np. za pomocą jakichś suplementów diety. Są więc tego różne powody.

A jak Polska wypada pod względem realizacji szczepień przeciw COVID-19 na tle innych krajów?

Tu jesteśmy w czołówce UE, a konkretnie na trzecim-czwartym miejscu, jeśli wziąć pod uwagę odsetek populacji zaszczepiony dwiema dawkami szczepionki. W Polsce wynosi on dziś 3,1 proc. (1,2 mln osób, 02.03.2021). Przed nami jest tylko Rumunia i Dania, z wynikiem 3,2 proc. Nie ma się jednak czym ekscytować, bo to jest niespełna 1/30 naszej populacji. Istnieje ryzyko, że wirus nas przegoni i „zje”, jak będziemy się szczepić w takim tempie jak dotąd. Świat mógł z nim wygrać, gdyby udało się zaszczepić globalną populację w ciągu 6 miesięcy. Ale jak wiadomo nie daliśmy rady tego zrobić. W naszym, polskim interesie jest kupić te szczepionki, które są dostępne i się jak najszybciej zaszczepić, nawet przepłacając za nie pięciokrotnie, bo dużo więcej stracimy na lockdownach, niż wydalibyśmy na zakup tych szczepionek. Trzeba jednak pamiętać, że wirus jest podstępny, dlatego pomimo szczepień, cały czas powinniśmy stosować podstawowe zasady profilaktyki znane jako DDM.  

 


Prof. Andrzej M. Fal, internista, pulmonolog, alergolog
Lekarz, specjalista chorób wewnętrznych, pulmonologii, alergologii oraz zdrowia publicznego. Posiada również wykształcenie ekonomiczne. Obecnie kierownik Kliniki Alergologii, Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych w Centralnym Szpitalu Klinicznym MSWiA w Warszawie, a także prezes Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego. Ponadto jest pracownikiem naukowym Collegium Medicum na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.


08.03.2021 Niedziela.BE // źródło: Serwis Zdrowie // rozmawiał: Wiktor Szczepaniak, zdrowie.pap.pl // rys. Krzysztof "Rosa" Rosiecki

(kmb)

Kulturoznawca: pandemia odwróciła funkcje masek

Za sprawą pandemii role masek się odwróciły. We współczesnej Europie maski były dotąd zwłaszcza symbolem teatru i karnawału, kojarzyły się z zabawą, a teraz oznaczają rygory i poszukiwanie bezpieczeństwa. Dawniej raczej zakazywano zakrywania twarzy, teraz stało się to obowiązkiem – mówi PAP kulturoznawca prof. Wojciech Dudzik.

Kulturoznawca i teatrolog prof. Wojciech Dudzik z Instytutu Kultury Polskiej UW jest autorem wydanej właśnie przez PWN książki "Maska w kulturze współczesnej Europy. Teorie i praktyki". W rozmowie z PAP mówi o tym, jak za sprawą pandemii maska nabrała w kulturze zupełnie nowych znaczeń.

„Kilka lat temu, kiedy zaczynałem pracę nad książką o europejskich maskach, nawet nie przypuszczałem, że świat się na tyle zmieni, że będę musiał dopisać zupełnie nieplanowany rozdział o nakazach noszenia masek. A przecież w historii - ale coraz częściej także i współcześnie - obowiązywały raczej zakazy noszenia maski. Nakaz noszenia masek to kompletne odwrócenie tego, co było wcześniej" - mówi prof. Dudzik.

Badacz przypomina, że zakazy związane z noszeniem masek wprowadzano wielokrotnie w Wenecji - już od XIII wieku. I tak np. zabraniano zamaskowanym osobom noszenia broni czy wchodzenia w maskach do kościołów, klasztorów i… domów publicznych. W XX i XXI w. zaś wiele europejskich państw wprowadziło zakazy maskowania się w miejscach publicznych - szczególnie podczas protestów i demonstracji ulicznych.

Prof. Dudzik zwraca jednak uwagę na jeden z niewielu w historii naszego kontynentu nakazów noszenia masek. Pojawił się on w Wenecji w 1776 r. Był to obowiązek noszenia przez kobiety maski w teatrze, aby inni widzowie nie mogli rozpoznać, z kim mężczyzna przyszedł do teatru - czy z własną żoną, czy może z inną kobietą.

„Teraz, w czasie pandemii, kiedy w teatrze jest obowiązek noszenia maseczek, mamy po raz pierwszy sytuację, że to nie aktorzy, ale wszyscy widzowie noszą maski. Historia takiej sytuacji nie znała" - uśmiecha się prof. Dudzik.

Zmiana zakazu maskowania się w nakaz to jednak nie wszystko, jeśli chodzi o odwrócenie funkcji maski w pandemii. „Maska pandemiczna zakrywa dolną część twarzy, a typowe maski zasłaniać miały oczy" - mówi i przypomina, jak wyglądała znana powszechnie maska Zorro albo maska typu „loup" - na ogół czarna, stosowana na przykład na balach – w takich maskach nos i usta są dobrze widoczne. „A teraz, pod maską pandemiczną, na kwarantannie znalazł się uśmiech. Nie wiemy, czy nasz rozmówca w maseczce pandemicznej się uśmiecha, czy nie. A zasłonięte usta utrudniają komunikację. Nie powiedzą wszystkiego, co byśmy chcieli wyrazić" – komentuje prof. Dudzik.

Badacz zwraca uwagę, że dawniej maski najczęściej zakładano podczas obrzędów i karnawału. A karnawał postrzegamy był jako obszar wyjęty spod praw codzienności, dosłowności, co pozwalało na odmienne zachowania, prowokowało je. Teraz zaś maska jest koniecznością, stała się częścią dnia powszedniego, ma związek z rygorem sanitarnym i przypomina o tym, w jak niepewnych czasach żyjemy.

„Maska zasłania twarz, ale przecież – często także przez swoją formę – równocześnie odsłania to w naszej tożsamości, co niekoniecznie chcielibyśmy w innych okolicznościach ujawniać: nasze marzenia o innym świecie, nasze popędy i lęki. Skrywa twarz po to, żebyśmy choć na krótko mogli stać się kimś innym. Maska pandemiczna nie informuje jednak odbiorców o tym, kim chcemy być, kim moglibyśmy być, tylko o tym, kim nie chcemy być - a nie chcemy stać się ofiarą choroby, nie chcemy ulec zakażeniu ani zakazić innych" - opisuje naukowiec.

Zwraca jednak uwagę, że maska, która z założenia ma pełnić przede wszystkim funkcję ochronną, zachowała część funkcji tradycyjnych masek. Jeśli chodzi o specjalistyczne maski chirurgiczne, to wprawdzie obowiązuje przede wszystkim jeden wzór i jeden materiał, ale natychmiast po wprowadzeniu nakazu osłaniania ust i nosa, pojawił się na rynku popyt na maseczki indywidualizowane, szyte ręcznie, o rozmaitych wzorach i z przeróżnych materiałów.

„To pokazuje, że nie chcemy być ujednoliceni, tacy jak inni. Ponieważ codzienność wymaga kontaktów z innymi ludźmi, chcemy zachować jakieś minimum rozpoznawalności. Nawet w czasie pandemii nie chcemy wyrzec się wszystkich zachowań, do których jesteśmy przyzwyczajeni" - komentuje prof. Dudzik.

Dodaje, że projektanci szybko zaczęli oferować maski stosowne do różnych okazji - np. maseczki ślubne. Ale są i maski pełne rozmaitej symboliki – partyjnej, politycznej, narodowej (maski z miniaturami flag państwowych) czy z motywami ze świata popkultury albo hasłami na modłę tych nadrukowywanych na T-shirty.

„Maski są więc traktowane również jako element autoprezentacji – mówi naukowiec. - Bo maskę nosimy po to, żeby ją ktoś widział. Nie zakładamy maski po to, żeby oglądać się w lustrze. Maskę pandemiczną też zakładamy, kiedy wychodzimy z domu. Maska musi mieć odbiorcę" - zauważa rozmówca PAP.

Maska znakiem protestu

Prof. Dudzik zauważa, że maska bywała wcześniej w Europie używana jako forma sprzeciwu w protestach politycznych. Jej zadaniem było przede wszystkim uniemożliwienie identyfikacji uczestników, fotografowania ich czy utrudnianie działania systemów biometrycznych do identyfikacji twarzy.

W ostatnich latach najbardziej rozpowszechniona była maska Guya Fawkesa - nawiązująca do komiksu oraz filmu „V jak Vendetta" - stosowana w protestach Occupy Wall Street, Anonymous czy ACTA. „Miała ona pokazać, że uczestnicy protestu nie chcą ulec władzom - nie tylko w dążeniu do identyfikowania, ale i zawładnięcia uczestnikami manifestacji poprzez przejęcie ich twarzy" - mówi.

Popularną maską stosowaną podczas demonstracji jest tzw. kominiarka. "Co ciekawe, korzystają z niej zarówno protestujący, jak i służby porządkowe. Stają wtedy naprzeciwko siebie dwie grupy zamaskowanych ludzi" - zauważa naukowiec. Dodaje jednak, że o ile maskę Guya Fawkesa stosowano raczej w protestach pokojowych, o tyle kominiarka kojarzy się z protestami, których uczestnicy nie wykluczają, że będą musieli używać siły, przemocy. "Kiedy siły porządkowe przechodzą do ataku, zsuwają przyłbicę - zakładają maski. One pełnią nie tylko funkcje ochronne, ale służą i temu, żeby nie rozpoznać tożsamości policjantów" - mówi prof. Dudzik.

Zwraca uwagę, że w sytuacji, kiedy dotychczasowe zakazy używania masek zostały zastąpione nakazami ich noszenia – w imię wspólnego bezpieczeństwa – może być to też odczytywane symbolicznie jako próba sprawowania przez władze kontroli nad twarzą, a w konsekwencji nad całym przemienionym przez maskę ciałem.

„Podczas pandemii ujawniła się również walka o dysponowanie własnym ciałem. W czasie Strajków Kobiet kobiety walczą o własne ciała. A niepokorni obywatele walczą – lub chcieliby walczyć – o własne twarze. Wszyscy zresztą czekamy, aż pandemia minie i z ulgą będziemy mogli zrzucić maski. Chcemy sami stać się dysponentami twarzy i innych, niepandemicznych masek" - zwraca uwagę naukowiec.

Maski doktora plag

Pytany o historię masek ochronnych badacz przypomina, że już w ikonografii z XVI-XVIII w. znajdujemy wizerunki doktorów plag. Żeby chronić się w kontaktach z pacjentami, doktor plag zakładał maskę z długim dziobem. Do wnętrza dzioba wkładano zioła - później również środki dezynfekujące - które miały zabezpieczyć lekarza przed zakażeniem. W Europie takie maski pojawiły się na początku XVII wieku. Oprócz maski dla doktora plag charakterystyczny był też cały kostium: czarny płaszcz, rękawice i pałeczka do dotykania chorego. Później strój ten trafił do karnawału i komedii dell' arte.

Maska chirurgiczna pojawiła się zaś u schyłku XIX w. Za jej wynalazcę uchodzi polski chirurg, pionier aseptyki - Jan Mikulicz-Radecki. Zaprojektowana przez niego maska - szyta z bawełny - miała kształt prostokąta z troczkami z materiału do przewiązania z tyłu głowy.

Z biegiem lat jednak maska chirurgiczna ewoluowała, a do jej wyrobu używano materiałów, które coraz lepiej filtrowały powietrze i zabezpieczały lekarzy przed patogenami.

Nakaz zasłaniania (czymkolwiek) ust i nosa w miejscach publicznych wprowadzono w Polsce po raz pierwszy 16 lutego 2020 r. Od 27 lutego 2021 r. w całym kraju obowiązuje zakrywanie ust i nosa wyłącznie maseczkami (nie można więc będzie już używać przyłbic, chust czy szali). Dopuszczono wszystkie rodzaje maseczek, choć rekomendowane są bardziej specjalistyczne, tzn. chirurgiczne i z filtrami. W przestrzeni publicznej pojawia się więc jeszcze więcej masek.


07.03.2021 Niedziela.BE // źródło: Nauka w Polsce www.naukawpolsce.pap.pl // fot. Shutterstock, Inc.

(kmb)

 

Subscribe to this RSS feed