Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Belgia: Rosnąca liczba studentów
Polska: Beata Kempa ma poważne problemy. W tle tornistry szkolne dla dzieci w Syrii
Belgia: Starsza kobieta oszukana przez fałszywych pracowników banku
Polska: „Jolka, Jolka pamiętasz...”. Nie żyje Felicjan Andrzejczak
Opóźnienie strefy niskiej emisji w Brukseli: kosztowne konsekwencje w przyszłości
Polska: Kary za marnowanie żywności mocno w górę. Żeby to się nie opłacało
Niemcy: Tu mieszkania studenckie najdroższe!
Polska: Zmyło wszystko, stadiony też. Dramat 100 klubów sportowych
Belgia: Linie lotnicze Brussels Airlines ponownie zawieszają loty do Tel Awiwu
Belgia: Mężczyzna postrzelony w brukselskiej kawiarni!
Redakcja

Redakcja

Polska: Eksperci ostrzegają "frankowiczów" przed pochopnymi decyzjami

Osoby posiadające kredyty we franku, które popadną w problemy z jego spłatą, mogą masowo ogłaszać upadłość konsumencką - oceniają prawnicy. Bankowcy zastrzegają jednak, że raty zbyt mocno nie wzrosną, a ogłaszanie upadłości to droga donikąd.

Szwajcarski bank centralny (SNB) ogłosił nieoczekiwanie wczoraj rano, że przestaje bronić swojej waluty i uwalnia kurs franka szwajcarskiego. Dotąd SNB utrzymywał tzw. sztywny kurs, co oznaczało, że euro nie mogło kosztować mniej niż 1,2 franka. Jednocześnie SNB obniżył w czwartek stopę procentową do 0,75%. Efektem tych decyzji była panika i zamieszanie na rynku.

Parę minut przed godziną 11:00 w czwartek kurs CHF/PLN przekraczał 5,19 (dzień wcześniej, po południu frank szwajcarski kosztował 3,57 zł) - takiego kursu nie notowano jeszcze nigdy w historii. Potem sytuacja się nieco uspokoiła i złoty odrobił trochę strat. Jednak dzisiaj po godz. 16:00 za franka trzeba było zapłacić 4,36 zł.

Znaczny wzrost kursu helweckiej waluty, to istotny problem dla polskich kredytobiorców, którzy się w niej zadłużyli, bo ich raty pójdą w górę. Jak wynika ze statystyk, z kredytowania nieruchomości we frankach skorzystało ok. 550 tys. osób w naszym kraju.

"Z jednej strony sytuacja, w której kurs franka przebił 4 zł może zdeterminować pewne osoby do chwytania się każdej możliwej pomocy. W grę wchodzą oczywiście pozwy przeciwko bankom, ale bardziej prawdopodobne, że ludzie skłonią się ku upadłości konsumenckiej" - ocenił mec. Michał Hajduk. "W konsekwencji decyzji szwajcarskiego banku centralnego, rata niektórych kredytów denominowanych w tamtejszej walucie wzrosła nawet o 400 zł, a to już jest spora kwota. W niektórych przypadkach może to oznaczać niewypłacalność - tacy kredytobiorcy mogą stanąć przed decyzją czy spłacać wyższą ratę, czy przeznaczą tę kwotę na utrzymanie" - dodał.

Hajduk wskazał ponadto, że jeszcze przed wejściem w życie przepisów o upadłości konsumenckiej interesowała się nią spora grupa osób, właśnie z powodu kredytów frankowych. Chodzi o osoby, którym coraz trudniej było spłacać swe zobowiązania. Obecna sytuacja może ich skłonić do skorzystania z nowej możliwości - ocenił. "Na to czy faktycznie tak się stanie, będziemy musieli poczekać, zobaczyć jak rozwinie się sytuacja związana z kursem franka" - zaznaczył.

Z początkiem roku w życie weszła nowelizacja Prawa upadłościowego i naprawczego, ustawy o Krajowym Rejestrze Sądowym oraz ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych przygotowana przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Nowe przepisy zdecydowanie łagodzą rygory ogłoszenia upadłości konsumenckiej.

Adwokat z firmy Hills LTS Marcin Piotrowski również twierdzi, że konsekwencją decyzji SNB, a co za tym idzie wzrostu wysokości rat kredytów frankowych, być wzrost liczby upadłości konsumenckiej w Polsce. "Zgodnie z obecnym stanem prawnym możliwe jest takie prowadzenie postępowania upadłościowego, by osobom fizycznym umorzyć długi, o ile ich spłata byłaby niewykonalna w postępowaniu upadłościowym. Konsekwencją powyższego jest stworzenie możliwości na niepełne (choć w możliwie jak najwyższym stopniu) zaspokojenie wierzycieli. Celem takiej regulacji jest osiągnięcie sytuacji, w której dłużnik będzie mógł zacząć życie z tzw. czysta kartą” - wyjaśnił.

Wiceprezes Związku Banków Polskich Jerzy Bańka ostrzega jednak przed pochopnym korzystaniem z możliwości ogłoszenia upadłości konsumenckiej. "Byłbym bardzo ostrożny w tej kwestii. Namawianie Polaków by korzystali ze ścieżki upadłości konsumenckiej nie jest najlepszym rozwiązaniem. To jest droga donikąd. Podjęcie takiej decyzji wiązać się będzie ze stratą nieruchomości, a jednocześnie kredytobiorca nie uwolni się całkowicie od długów. Ponadto osoby takie będą na wiele lat stygmatyzowane i to nie tylko przez instytucje finansowe" - podkreślał wiceszef ZBP.

Dodał jednocześnie, że sytuacja nie jest aż tak katastrofalna jak niektórzy twierdzą. "Należy pamiętać, że szwajcarski bank centralny wraz z uwolnieniem kursu franka obniżył stopy procentowe o 0,5 pkt proc. To pozwoli zamortyzować wzrost kursu franka co najmniej o 50 proc." - wskazał. "Mocno przesadzone są więc szacunki pokazujące, że kwota raty kredytu w helweckiej walucie wzrośnie o ok. 400 zł. To nie jest prawdą, gdyż obniżenie stopy procentowej zmniejszy ten wzrost co najmniej o połowę. Nie będzie to więc jakaś niebotyczna podwyżka, która miałaby zrujnować polskie gospodarstwa domowe zadłużone we franku. Oczywiście, wszystko zależy od dochodów, bo to one świadczą o możliwościach regulowania przez nas zobowiązań" - dodał.

W podobnym tonie wypowiada się analityk Home Broker Marcin Krasoń. W jego ocenie sytuacja z wysokim kursem franka może mieć przełożenie na to, że bankom zacznie przybywać klientów z ryzykownym portfelem.
Zaznaczył, że choć nie ma oficjalnych danych o tym, ile i które banki mają klientów z kredytami we frankach, to z informacji prasowych wynika, iż cztery banki mają ich najwięcej. Są to: Bank Millennium, Getin Bank, PKO BP i mBank. "Po notowaniach giełdowych widać, które banki na giełdzie tracą w tych ostatnich dniach" - dodał.

"Powołując się na dane Komisji Nadzoru Finansowego 35 tys. kredytów we frankach nie jest spłacanych w terminie. Dane te są z czasu, gdy frank kosztował 3,5 zł. Zakładam, że jak frank drożeje, to ta liczba się zmienia. To oznacza, że odsetek złych klientów w tych bankach będzie rósł" - ocenił.

Zdaniem Krasonia, nie jest jednak tak, że problem ze spłatą raty kredytu pojawi się z miesiąca na miesiąc. "Sytuacja z drogim frankiem musiałaby potrwać ładnych parę miesięcy, żeby to jakoś zaczęło być zauważalne. Nawet, jak ktoś nie zapłaci jednej raty, to nie od razu ma poważny problem. Taka sytuacja może zaistnieć dopiero po kilku miesiącach" - podsumował.

17-01-2015 AC, Londynek.net

  • Published in Polska
  • 0

Tabletka "dzień po" będzie w Polsce bez recepty

Antykoncepcja awaryjna będzie w Polsce dostępna bez recepty. Decyzja Komisji Europejskiej w tej sprawie jest bezwarunkowa - oświadczył rzecznik Ministerstwa Zdrowia Krzysztof Bąk.

W ubiegłym tygodniu Komisja Europejska zdecydowała, że środki antykoncepcji awaryjnej o nazwie ellaOne mogą być dostępne w krajach Unii Europejskiej bez recepty. 

Dzisiaj Bąk stwierdził, że KE nie pozostawiła w tej sprawie krajom członkowskim wyboru - ellaOne sprzedawana ma być bez recepty. Dodał, że jest to decyzja administracyjna, centralna i kraje członkowskie muszą się do niej dostosować.

Wiceminister zdrowia Sławomir Neumann wyjaśnił, że kraje członkowskie nie mają możliwości ograniczenia sprzedaży tej pigułki przez wymaganie recepty. Wyjątkiem będzie Malta, gdzie środki antykoncepcyjne w ogóle nie są sprzedawane.

Rzecznik KE ds. zdrowia Enrico Brivio przekazał stanowisko Komisji, zgodnie z którym do władz krajów członkowskich UE należy ostateczna decyzja, czy zezwolić na sprzedawanie środków antykoncepcyjnych o nazwie ellaOne u siebie bez recepty.

"Zgodnie z interpretacją KE dotyczącą prawodawstwa farmaceutycznego UE oraz z uwagi na charakter produktu (antykoncepcja), państwa członkowskie są właściwe do ograniczenia sprzedaży poprzez wymaganie recepty, jeżeli uznają to za konieczne" - poinformowała Komisja.

W ubiegłym tygodniu Neumann mówił, że jeśli unijne przepisy pozostawią taką decyzję w gestii poszczególnych krajów, ellaOne będzie w Polsce dostępna jedynie na receptę. Zaznaczył, że nasz kraj głosował przeciwko dostępności tego środka bez recepty na posiedzeniu Europejskiej Agencji ds. Leków.

Decyzję w sprawie sposobu sprzedaży ellaOne Komisja Europejska podjęła na podstawie wydanej 21 listopada 2014 r. rekomendacji Europejskiej Agencji ds. Leków (EMA). Agencja wyjaśniła, że pigułki te mogą być "stosowane bezpiecznie i skutecznie bez potrzeby uzyskania recepty".

Według ekspertów Agencji, chociaż pigułki mogą być skuteczne, jeśli zostaną przyjęte w ciągu 5 dni po stosunku płciowym, to ich skuteczność jest najwyższa, gdy zostaną zastosowane w ciągu 24 godzin. "Zniesienie wymogu otrzymania recepty na ten lek powinno ułatwić kobietom dostęp do niego i przez to zwiększyć jego skuteczność" - oceniła Europejskiej Agencji ds. Leków.

EllaOne to produkt antykoncepcyjny zawierający octan uliprystalu, przeznaczony do stosowania w przypadkach nagłych, aby zapobiec ciąży po odbyciu stosunku płciowego bez zabezpieczenia lub w przypadku, gdy zastosowana metoda antykoncepcji zawiodła. Środek działa poprzez zatrzymanie uwalniania komórki jajowej przez jajniki. Został dopuszczony do obrotu w UE w 2009 r.

17-01-2015 MM, Londynek.net

  • Published in Polska
  • 0

Belgia walczy z terrorystami

W ramach akcji antyterrorystycznej belgijskie służby aresztowały w czwartek 15 stycznia piętnaście osób. Doszło też do strzelaniny, w wyniku której zginęły dwie osoby podejrzane o terroryzm. Także w Holandii mówi się coraz więcej o zagrożeniu terrorystycznym.

Belgijskie służby poinformowały w piątek (16.01), że czwartkowa akcja nie miała bezpośredniego związku z zamachami, do jakich doszło na początku stycznia we Francji, gdyż przygotowywana była od dawna. Część obserwatorów uważa jednak, że wydarzenia z Paryża i okolic mogły wpłynąć na przyspieszenie podjęcia decyzji o przeprowadzeniu tej akcji.

Według belgijskich służb aresztowane osoby planowały przeprowadzenie zamachów w Belgii. Celami mieli być policjanci i posterunki policji. Oprócz 13 osób aresztowanych w Belgii, zatrzymano również dwie osoby we Francji – poinformowała prokuratura na piątkowej (16.01) konferencji prasowej.

Antyterroryści przeszukali dwanaście domów, głównie w gminach Molenbeek i Verviers, i znaleźli m.in. cztery kałasznikowy, granaty, stroje policyjne i duże kwoty w gotówce.

Do najbardziej dramatycznych scen doszło w czwartek wieczorem w Verviers. W trakcie strzelaniny pomiędzy podejrzanymi i policjantami, zginęły dwie osoby podejrzane o terroryzm, a jedna z nich została ranna. Na szczęście nie ucierpiał żaden z policjantów oraz okolicznych mieszkańców.

Także w piątek rano doszło do kolejnego zatrzymania, tym razem w Brukseli. Podejrzanego nie zastano w jego domu, jednak udało się go znaleźć na placu Louizaplein i tam aresztować, poinformował portal nu.nl.

Prokuratura odmówiła odpowiedzi, czy zatrzymani mieli kontakty z holenderskimi potencjalnymi terrorystami. Także w Holandii od wielu miesięcy trwa debata o zagrożeniu terrorystycznym.

Po wydarzeniach we Francji – gdzie zginęło 17 niewinnych osób oraz trzech terrorystów – dyskusja ta stała się jeszcze gorętsza. Holenderskie władze zapewniają, że robią wszystko, co w ich mocy, by zapobiec ewentualnym atakom. Jednocześnie dodają, że nie mogą dać gwarancji, że do nich dojdzie, gdyż walka z terroryzmem jest bardzo trudna.

W Holandii, podobnie jak w Belgii czy Francji, przebywa wielu radykalnych islamistów, którzy walczyli w Syrii i teraz – zapewne jeszcze bardziej zradykalizowani – wrócili do Europy.

W związku z rosnącym zagrożeniem terrorystycznym belgijski rząd zaprezentował zmiany w prawie i rozporządzenia, mające pomóc w walce z tym zjawiskiem. Dzięki nim władze będą mogły pozbawiać podejrzanych o terroryzm obywatelstwa, szybciej konfiskować ich pieniądze oraz karać ich za wyjazdy za granicę (np. do Serii) w celu prowadzenia tam działalności terrorystycznej.

Belgijskie służby mają częściej podsłuchiwać rozmowy telefoniczne podejrzanych, a pracownicy więzień sprawniej zapobiegać dalszej radykalizacji osadzonych islamskich ekstremistów. W czwartek podniesiono również stopień zagrożenia terrorystycznego w Belgii z poziomu 2 na 3.

Wydarzenia z Belgii wpłynęły też na atmosferę w Holandii. W piątek przewodniczący holenderskiej organizacji żydowskiej NIHS, Eron Wolf, powiedział, że w związku z aresztowaniami w Belgii jego organizacja zdecydowała się zastosować „dodatkowe środki bezpieczeństwa”, poinformował dziennik AD. Eron Wolf nie powiedział jednak, o jakie dokładnie działania chodzi. NIHS to organizacja zrzeszająca m.in. osiem synagog w Amsterdamie i podamsterdamskim Amstelveen.

Już po zamachach we Francji holenderskie służby podjęły dodatkowe działania, mające na celu m.in. zabezpieczenie synagog oraz innych obiektów szczególnie narażonych na ataki ekstremistycznych islamistów. W holenderskim parlamencie odbyła się też specjalna debata na temat tego, jak skuteczniej przeciwdziałać temu zagrożeniu. Część z polityków domagało się m.in. by w ochronę zagrożonych zamachami miejsc zaangażować wojsko lub policjantów z bronią maszynową, inni z kolei domagali się zwiększenia budżetu dla służb zwalczających terroryzm.

 

Ł.K., Niedziela.BE

  • Published in Belgia
  • 0

Językoznawca prof. Gruszczyński o polskim "czelendżowaniu" i "kołczowaniu": niekiedy to brzmi śmiesznie

- "Przekroczony dedlajn to fakap, któremu musisz stawić czelendż", na szczęście "jeśli nie potrafisz tego zrobić, zostaniesz odpowiednio skołczowany" - takie wypowiedzi to przykłady, często bezkrytycznego, wprowadzania do polszczyzny zapożyczeń z języków obcych - opowiada PAP prof. Włodzimierz Gruszczyński z SWPS w Warszawie. "Niekiedy to brzmi naprawdę śmiesznie" - dodaje językoznawca.

PAP: Jakie są obecnie główne źródła przenikania do języka polskiego słów z innych języków? Które środowiska najczęściej stosują te zapożyczenia?

Prof. Włodzimierz Gruszczyński: Dziś nowe słowa czerpiemy przede wszystkim z angielskiego. Angielski jest modny, a jednocześnie umożliwia porozumienie w wielu rejonach świata. Najczęściej chyba słowa angielskie pojawiają się w rozmowach i korespondencji pracowników korporacji. Tworzy się tzw. polszczyzna korporacyjna. Dodajmy, że taki sposób mówienia to przeważnie wynik środowiskowej mody i snobizmu, a nie faktycznych potrzeb nazewniczych.

Oto kilka przykładów z internetu - z czegoś w rodzaju słowniczka polskiego "języka korporacyjnego" czy "korposlangu". "Nie dostaliśmy approvala na tego requesta, forwardnij nam to ASAP (as soon as possible)"; "Sforwarduj draft tego case'a do swojego teamu ASAP, żeby każdy mógł przygotować ekszyn plan przed jutrzejszym deadlinem"; "Korpo to miejsce gdzie czelendżujesz kejsy, fokusując się na ekszyn pointach"; "Czas w korpo płynie od brifu do dedlajnu"; "Przekroczony dedlajn to fakap, któremu musisz stawić czelendż"; "Nie martw się. Jeśli nie potrafisz tego zrobić, zostaniesz odpowiednio skołczowany".

Polacy są przywiązani do mody na angielski. Bardzo wielu ludzi uczy się u nas tego języka. Przeczytałem niedawno, że pod względem liczby obywateli władających angielskim Polska jest na szóstym miejscu w Europie. To znakomicie. Gorzej jednak, gdy język angielski mieszany jest z polskim na zasadzie makaronizowania - powstaje wtedy tzw. ponglish. Celują w tym właśnie pracownicy wielkich korporacji. Kiedy młody człowiek przychodzi do takiej pracy, zazwyczaj "wpada jak śliwka w kompot" i szybko zaczyna sam mówić w ten sposób. Wydaje się, że na przykład słowo "deadline" czy akronim "ASAP" muszą pojawiać się w wypowiedziach i mailowej korespondencji pracowników korporacji obowiązkowo.

Tak jest, jeśli chodzi o korporacje oraz o świat marketingu czy reklamy. W przypadku informatyki czy elektroniki terminy i quasiterminy przejmujemy razem z technologią; często dla tych słów nie ma polskich odpowiedników. Tak samo w muzyce, gdy mówimy o muzycznych gatunkach, podgatunkach i stylach - jak heavy metal, indie rock, glam rock czy acid jazz.

PAP: Czy są pozytywne efekty tego przenikania słów?

W.G.: Zaletą jest to, że nowe słowa wzbogacają terminologię i poszerzają nasze możliwości komunikacyjne. Jednak stosujmy zapożyczenia z umiarem. Ich nadużywanie jest jak objaw snobizmu, niczym pragnienie pokazania otoczeniu, "jakim ja jestem światowcem". Notoryczne wprowadzanie do wypowiedzi w języku polskim słów angielskich lub nawet całych angielskich fraz - a raczej pseudoangielskich, kiedy mówimy o dołączaniu do angielskich słów polskich końcówek - może brzmieć śmiesznie, wręcz żałośnie.

Wspomniałem o korzyści, którą jest poszerzanie naszych możliwości komunikacyjnych dzięki nowym terminom. Jest jednak także groźba zjawiska odwrotnego: zawężania możliwości komunikacyjnych w relacjach międzypokoleniowych, kiedy na przykład przy jednym stole usiądzie rodzina i dziadek kompletnie nie rozumie, o czym mówi jego wnuk.

PAP: Opowiadał Pan o angielskim. Jak wygląda w Polsce kwestia zapożyczeń z innych języków?

W.G.: Zapożyczamy ostatnio bardzo dużo słownictwa "kulinarnego", ponieważ wypada znać zagraniczne potrawy oraz ich składniki. Zaczęło się od włoskiego - od pizzy, spaghetti. Dzisiaj mamy także farfalle, cannelloni, fusilli, które zastąpiły nasze poczciwe wstążeczki, kokardki, muszelki i świderki. Ludzie zapamiętują te włoskie nazwy. Bawi mnie jednak czasem, gdy słyszę, na ile sposobów klienci restauracji lub sklepów starają się wymówić - kalecząc przy tym język włoski - na przykład słowo "gnocchi". To samo dzieje się przy zamawianiu hiszpańskiej tortilli.

PAP: Czy, dla dobra polszczyzny, proces zapożyczeń z języków obcych należałoby jakoś kontrolować? Czy, Pana zdaniem, językoznawcy powinni zacząć w jakiś sposób reagować?

W.G.: Językoznawcy czuwają nad kulturą języka, nad poprawnością językową, ale nie mogą niczego zabronić, wlepić mandatu. Mogą tylko doradzić Polakom, żeby przy zapożyczaniu obcych słów zachowywali umiar. Tym, którzy słyszą, jak inna osoba nadużywa obcojęzycznych zapożyczeń i którzy dochodzą do wniosku, że to brzmi dziwnie, a nawet komicznie, radziłbym reagować... śmiechem. W rozmowie można także protestować w żartobliwy sposób, zwracając na przykład uwagę: "Przepraszam, ale nie wiem, co to znaczy czelendżować".



Rozmawiała: Joanna Poros, Polska Agencja Prasowa

 

  • Published in Polska
  • 1
Subscribe to this RSS feed